poniedziałek, 17 grudnia 2012

Shopka



     Jeszcze tylko parę dni do świąt, więc pewnie nie macie za wiele czasu. Dlatego postaram się szybko i zwięźle. U mnie też z nim krucho. Nawet zdjęć nie miałam czasu zrobić świątecznych, więc są po prostu zimowe z dawnych lat. Podmienię je w swoim czasie.

     To nie będzie do końca wpis o ekologicznych świętach. Już nawet brzmi to bez sensu. Podobnie jak bez sensu brzmią dla mnie "magiczne święta", obecne chyba w co drugiej reklamie. To będzie tekst o skromniejszych świętach i o tym, jak nie robić z nich jeszcze większej szopki niż robi to świat konsumpcji - i mam tu na myśli zarówno producentów, twórców reklam, popkultury jak i nas konsumentów.

     Ci, którzy obchodzą święta Bożego Narodzenia ze względów religijnych, z coraz większym zdziwieniem obserwują jak centrum świąt ze stajni (potocznie zwanej stajenką lub szopką), gdzie na świat przychodzi Jezus przenosi się do centrum handlowego, gdzie nie ma śladu po tajemnicy tych niezwykłych narodzin i ubóstwie tamtej chwili.

     Ci, którzy święta obchodzą ze względu na tradycję i rodzinny klimat też na pewno są zmęczeni przedświąteczną gonitwą i bombardowaniem wszelkimi okołoświętecznymi bodźcami.

     Ci, którzy świąt nie obchodzą w ogóle mogą być zmęczeni najbardziej całym tym zamieszaniem. Albo najmniej. W sumie to nie wiem.

     Myślę sobie, że niezależnie od tego jaki mamy stosunek do świąt, większość z nas może męczyć ta cała machina okołoświąteczna. Ja w każdym razie przedstawiam Wam kilka pomysłów jak świętować skromniej i bardziej świadomie dokonywać pewnych wyborów.


POZIOM 1

CHOINKA

     Spór o to czy plastikowe czy prawdziwe drzewko jest ekologiczne jest już dawno rozstrzygnięty. Oczywiście na rzecz prawdziwego. To plastikowe, nawet jeśli będziemy go używać latami, na koniec wyląduje na wysypisku na setki lat.

PREZENTY

      Za wszelką cenę starajmy się unikać prezentów, które mają wszelkie predyspozycje do wylądowania w koszu. Najczęściej są to niestety prezenty kupowane w ostatniej chwili, tak żeby po prostu obdarowującemu nie było głupio, że nic nie przyniósł. Tych spóźnionych biedaków najwięcej jest 23-go, a nawet 24-go grudnia w sklepie Flo. To jest prawdziwa fabryka śmieci. Wiem, bo sama tam często zaglądam. Nie mogę się powstrzymać tej feerii kolorów. Gdyby ktoś mnie przeniósł do tego sklepu 20 lat temu, nie uwierzyłabym, że tyle cudowności można zgromadzić na tak małej przestrzeni...

     Ja wiem, że rada, żeby planować zakupy wcześniej jest kuriozalna na kilka dni przed wigilią. Jako plan awaryjny, zawsze polecam kupić książkę. A jak ktoś nie czyta to zawsze pozostaje przysłowiowy dezodorant i skarpetki, przy czym użyteczny kosmetyk (nietestowany na zwierzętach, ale o tym kiedy indziej) jest naprawdę lepszym pomysłem niż cokolwiek innego niepraktycznego.

     Jeśli kupujemy prezenty dla dzieci, postarajmy się nie kupować tych z Chin. Tak w ramach świątecznej solidarności ze wszystkimi, którzy ciężko zaharowują się daleko na Wschodzie, zupełnie nie rozumiejąc na czym polega nasza "magia świąt". Alternatywą mogą być zabawki z Polski lub piękne książki. Ja kupuję je nawet niemowlakom, bo kiedyś i tak do nich dorosną, a sama wiem, że takim maluchom nadmiar zabawek jest zupełnie niepotrzebny.

JEDZENIE

     Jakoś mi się nie chce wierzyć, że ktoś z naszego pokolenia kupuje żywego karpia i oprawia go w domu?!
    To chyba jednak domena pokolenia naszych rodziców. Jeśli tak jest i macie na nich jakiś wpływ, to można namawiać ich na karpia już w płatach. Chodzi o to, aby skrócić jego cierpienie w długiej drodze ze stawu na stół. Bo jak się możemy domyślać transport takich (pół)żywych ryb, następnie basen, gdzie jest ich straszne zagęszczenie, wyławianie i powrotne lądowanie w basenie przy oględzinach konsumentów, następnie foliowa siatka to istna droga tortur dla takiej ryby. A czeka ją jeszcze przecież ukatrupianie... Ryba też cierpi, tylko że nie ma głosu. W tegorocznej kampanii użyczyły im go m.in. Agnieszka Popławska, Julia Pietrucha i Robert Makłowicz. Kto więcej, można sprawdzić tu.



POZIOM 2

CHOINKA

     Już wiemy, że tylko prawdziwa. Teraz zatem trzeba świadomie wybrać sprzedawcę, który nie wyciął jej nielegalnie. Choinki z legalnych źródeł pochodzą z plantacji uprawianych w tym celu lub wycinanych w sposób kontrolowany przez leśników (w ramach zabiegów pielęgnacyjnych w lesie).

     Poziom "2 bardziej" to choinka w donicy, którą wiosną wysadzamy gdzieś na wolność. Póki co, nam nie udała się ta sztuka w zeszłym roku, ale jeśli drzewko ma nieuszkodzony system korzeniowy i odpowiednio wcześnie wystawimy je z powrotem na dwór (balkon) zanim w domu zacznie wypuszczać zielone "odrosty" to jest szansa na powodzenie tej akcji. Taka jest teoria; niestety nie znam nikogo komu rzeczywiście udało się taką świąteczną choinkę uratować... Macie lepsze doświadczenia? Jeśli tak, zdraźdzcie receptę.

     Drzewek ciętych, już uschłych, nie wrzucajmy do kontenerów. Jeśli mieszkacie w Warszawie - postawcie je obok - powinny trafić do elektrociepłowni Żerań do spalenia. Szkoda, żeby gniły z innymi odpadami na wysypisku podczas gdy mogą jeszcze dać coś z siebie. Akcja "Ciepło z natury", rusza już po raz czwarty, a z elektrociepłownią współpracować będzie 12 firm zajmujących się wywożeniem śmieci. 

Drzewka wyrzucane po świętach na śmietniki, zostaną zebrane przez firmy odbierające miejskie odpady i przetransportowane do firmy Zomis, która przygotuje dla eletrociepłowni zrębki biomasy z choinkowych drzewek. W ten sposób powstanie paliwo, które zostanie wykorzystane do produkcji zielonej energii na potrzeby Warszawy.
Poświąteczna zbiórka choinek potrwa do marca.
W ostatniej edycji kampanii pozyskaliśmy 350 ton biomasy z choinek. Taka ilość paliwa zapewnia ogrzewanie 90 mieszkań o powierzchni  60m2 przez cały rok." 

PREZENTY

     Jeśli mielibyście ochotę ograniczyć kupowanie "rzeczy", można zamienić to na kupno usług. Masaże, zabiegi kosmetyczne, bilety do teatru, na koncert - sami najlepiej wiecie co ucieszy Waszych bliskich.
     Jeśli wolicie pozostać przy tradycyjnych materialnych podarunkach, polecam targi, jarmarki i wszelkie kiermasze rękodzieła. W ten sposób wspieramy ludzi z pasją a przy okazji mamy pewność, że dany prezent jest wyjątkowy, a bardzo często wykonany tylko w jednym egzemplarzu.
  
     Jest też skromniejsza opcja na pakowanie prezentów. Nie w specjalny świąteczny papier ani torebki, ale w... gazety, stare kalendarze albo inne ciekawe papierzyska, które macie w domu. Pewnie nie dla wszystkich tak zapakować podarunek wypada  (ja już widzę zdziwione osoby w mojej rodzinie), ale na pewno są osoby w Waszym otoczeniu, których takie opakowanie "nie obrazi". Drodzy, dla mnie w każdym razie możecie pakować prezenty w gazety! Albo torebki w napisem "w dniu Twoich urodzin".

Książka dla brata zapakowana w "Podróże"

JEDZENIE

     Hmmm, święta słyną z nadmiaru. Chyba częściej niż "ale jestem głodny" słyszymy/mówimy "już nie mogę", albo "już nie mam miejsca". Mój blog w tej kwestii nic nie zmieni. Mój pomysł to po prostu mrożenie wszystkiego, co zrobicie i co dostaniecie "w słoiki" a co nie ma żadnych szans na użycie w najbliższych dniach. Szkoda produktów i pracy Waszej lub Waszych bliskich.

     Wybieracie się na jakiegoś przedświątecznego "śledzika" ze znajomymi? A słyszeliście o zrównoważonym śledziku? Pod takim tytułem WWF prowadzi przedświąteczną akcję, która ma zwrócić uwagę na dużo szerszy niż tylko śledziowy problem a mianowicie kwestię nadmiernej eksploatacji łowisk, która prowadzić może do wyginięcia wielu gatunków ryb. Według FAO (Food and Agriculture Organization of the United Nation), " 87% światowych łowisk jest w pełni bądź nadmiernie eksploatowanych. Wpływ na to, które gatunki przetrwają ma każdy z nas - dokonując wyboru ryb i owoców morza warto kierować się wskazówkami z poradnika WWF. Rybacy nie będą łowić tych gatunków, których nie będziemy kupować"Cytat zaprowadzi Was do bardzo ciekawego i zwięzłego artykułu, który w skrócie informuje na czym polega problem oraz jakie ryby otrzymały wg raportu WWF czerwone, pomarańczowe oraz zielone światło na "lądowanie" na naszym talerzu. Pan Śledź otrzymał akurat światło pomarańczowe. (Karp zielone). Aby w przyszłym roku nie dostał czerwonego możemy pomóc wybierając produkty z poniższym logo certyfikatu zrównoważonego rybołówstwa przyznawanego przez MSC (Marine Stewardship Council) - niezależną organizację non-profit działającą na rzecz budowy zdrowych ekosystemów morskich.


     A tutaj znajdziecie fajny materiał do pobrania - w wersji dużej na lodówkę lub w wersji małej do portfela - mini przewodnik jakie ryby kupować a których lepiej nie, aby wspierać zrównoważone rybołówstwo.

http://ryby.wwf.pl/poradnik/

http://ryby.wwf.pl/wp-content/uploads/2012/12/WWF_Jaka_Ryba_na_obiad_mini_poradnik.pdf

POZIOM 3


CHOINKA

     Trzeci poziom choinki może wyglądać w trójnasób.

     Można nie mieć jej wcale. To wersja dla tych, którym choinka do przeżywania świąt nie jest potrzebna. I wersja raczej dla dorosłych. Nie chcę przecież odbierać dzieciom radości. Ja przeżyłam już kilka świąt bez drzewka i... było tak samo jak z nim. Przede mną na pewno jednak kilka lat, kiedy choinka będzie obowiązkowym elementem. Tak przynajmniej orzekł Pio...
     Można też pozostać przy stroiku. Taki kompromis - choinki nie ścinamy, a mimo to nią pachnie.

     Można ubrać choinkę na zewnątrz. Potrzebny do tego jest dom lub mieszkanie z dostępem do ogródka, a w nim rosnące iglaste drzewo. Trudne, prawda? Bo to poziom 3.

     I jest też wersja dla kreatywnych, czyli choinka nieoczywista. Inspiracji w sieci można znaleźć setki. Ja przedstawiam tylko kilka, które mi się bardzo spodobały i nawet dałabym radę je zrobić.



A ta jest tak ekologiczna i tak brzydka, że nie mogłam się powstrzymać, aby jej nie zamieścić.
No i jest jeszcze choinka i prezent w jednym. Czyli nieoceniony Ryan G. jak zwykle na poziomie 3.


PREZENTY

     Z prezentami rzecz ma się podobnie jak z choinką.
     Można się umówić, że wcale ich sobie nie wręczamy (!). Lub w ograniczonej liczbie. Lub np. kupujemy tylko prezenty dzieciom.
     Można też zrobić coś własnoręcznie. Taki prezent będzie pewnie najcenniejszy, bo wymaga pomysłu, planu, zaangażowania i czasu, który to spośród wymienionych czynników jest chyba w największym deficycie. 

JEDZENIE 

     Po prostu unikajmy przesytu. Już na poziomie planowania zakupów i robienia wszelkich potraw.
     Myślę, że zadanie, aby NIC nie zmarnować z jedzenia podczas świąt, dla nas wszystkich może być 3 poziomem z gwiazdką. Świąteczną.



     I tego życzę sobie i Wam Drodzy!

     A tym, którzy obchodzą święta Bożego Narodzenia ze względów religijnych, życzę aby w sercu każdego z nas znalazło się miejsce dla Dzieciątka Jezus.

     Tym, którzy święta obchodzą ze względu na tradycję i rodzinny klimat, życzę aby przebiegły w pokoju, radości i wszechobecnej życzliwości.

    A tym, którzy świąt nie obchodzą w ogóle i dotarli do końca tego tekstu - dziękuję. I życzę (świętego) spokoju! Oraz żeby Wam także ten dziad z białą brodą zimną coca-colę dowiózł :-)




poniedziałek, 26 listopada 2012

Od kuchni



"Praga, 23 maja 2007
Niespodzianeczka! W życiu każdego mężczyzny jest taki moment, że patrzy na swoje slipy/majtki i postanawia już ich nigdy nie prać.
Jeśli nie zasługują na kolejne wskrzeszenie, wyrzucamy je do śmieci. Staramy się je w koszu na śmieci przykryć. Pudełkami po jogurcie, sreberkiem z czekolady. 
U pani Korytovej (około 70 lat) mieszkałem ostatnio w marcu. Dziś Korytova na parterze kamienicy na jeden dzień daje mi klucze do mieszkania (mam tam być tylko do jutra, nim przeprowadzę się do pani Stachovej).
Mówi: - A na górze jest mały prezencik dla pana - uśmiecha się - Taka mała niespodzianeczka.
W mieszkaniu, na łóżku - reklamówka. 
W środku: slipy, które przed dwoma miesiącami dosłownie wcisnąłem w dno kosza na śmieci i zakryłem dwiema puszkami po tuńczyku. 
Wyprane i wyprasowane!
A miała być Praga miejscem, gdzie nie sięga ręka matki."

Mariusz Szczygieł, Dziennik ze strachu, "Duży Format", nr 1000, 25.10.2012



      Powyższa śmietnikowa perełka pochodzi z dziennika reporterskiego, który Mariusz Szczygieł prowadzi od ponad 20 lat ze strachu, by nie zapomnieć tego, co słyszy i widzi, a co mógłby później użyć w swoich tekstach.
     Zanim przejdę do tematu śmieci w kuchni muszę napisać nie na temat, mianowicie: Pan Mariusz Szczygieł wybitnym reportem jest. Tym, którzy go czytali wyda się to banalne; ale moi drodzy, nie dla każdego oczywistość bywa oczywista. Są tacy, którzy go nie znają. Jeśli jeszcze nie sięgneliście po jego książki lub teksty o Czechach, Polsce, życiu - to zróbcie to koniecznie. Zróbcie sobie literacki raj. Już Wam zazdroszczę tego pierwszego zetknięcia z jego tekstami, jak zawsze gdy pożyczam komuś jeden z moich ukochanych filmów, książek lub płyt.

     Ilustrując tekst postanowiłam ten pierwszy kosz, w którym na dnie kryje się sponiewierana na razie niespodzianeczka zrobić taki wystylizowany, czy raczej wypasiony, choć nie miałam puszek po tuńczyku. Bo w końcu to jeden ze znaków naszych czasów - wypasione śmieci, które piętrzą się w naszych koszach i wymagają coraz częstszego opróżniania. Nie macie wrażenia, że z roku na roku tempo "wychodzenia ze śmieciami" jakoś przyspieszyło? Jeśli tak, to znaczy, że się bogacimy, co w sumie jest bardzo fajne. Co jednak jednocześnie nie jest, to wysokie prawdopodobieństwo, że większa ilość śmieci związanych z kuchnią to znak, że jemy i pijemy coraz gorzej. Czyli mniej zdrowo, i coraz bardziej przetworzone produkty.

     Jako ilustracja tej tezy niech posłuży znakomity fotoreportaż sprzed wielu lat Petera Menzela (fotografia) oraz  Faith D'Aluisio (teksty). Jest to małżeństwo, które przejechało cały świat, aby zbadać zwyczaje kulinarne ludzi. W książce Hungry Planet, która byłam efektem tej podróży znajdziemy analogiczne dla różnych krajów zdjęcia: cała rodzina w miejscu, gdzie mieszka (bo niestety nie zawsze jest to dom) prezentuje tygodniowe zakupy spożywcze. Do zdjęć dołączona jest informacja ile dane zakupy kosztowały oraz wymienione ulubione potrawy. W książce dodatkowo można znaleźć teksty przybliżające zwyczaje danej rodziny. Pamiętam ten fotoreportaż z 2006 roku - ukazał się wtedy w Przekroju - zrobił na mnie niesamowite wrażenie; chodziłam z kartkami wyrwanymi z gazety i pokazywałam znajomym. Przypomniał mi się idealnie do niniejszego tematu; po odnalezieniu go w czeluściach mojego mózgu - a następnie za pomocą nieskładnych haseł - internetu stwierdzam, że wrażenie robi nadal. Nie tylko poprzez przepaść w ilości i jakości produktów, ale także różnorodność ludzi, kształt rodzin (spróbujcie zgadnąć kto jest kim i z kim w Egipcie!), otoczenie (sterylna kuchnia vs. orientalny bałagan), gesty, miny, fruzury... Prawdziwa skarbnica socjologiczno-kulturowa (dla Gosi P. bezpośredni odnośnik do Turcji).
    Trochę się boję umieszczać zdjęcia do których nie mam praw, ale podobno na blogach to normalne... W razie kłopotów - zniknę; rozpocznę życie w ekowiosce i nie znajdą mnie pod warstwą mchu i humusu (a czym jest humus przeczytacie na poziomie 3). Umieszczę tylko trzy ważne fotki dla zachęty i odeślę Was do legalnego źródła poniżej. Materiał jest podzielony na dwie części zdjęć rodzin plus trzecia część o miejscach zakupu:

POLSKA. Na tym zdjęciu lubię wszystko: nadrealizm wielkiego słonia, miłość do psa, bukiety kwiatów, mnóstwo batonów i meblościankę, w którą idealnie wkomponowano produkty! To fotka, na której czuję się jak u siebie. Rachunek to 150$.
A kto znajdzie wędzoną makrelę?

http://www.time.com/time/photogallery/0,29307,1626519_1373724,00.html
EKWADOR. Wartość jedzenia to 30$. Zero przetworzonych produktów. Na pewno w tym domu się nie przelewa - nie widać w ogóle mięsa, ale jedzą zdrowo. No i ta radość. Weselszego zdjęcia nie znajdziecie w opublikowanym materiale; nawet Meksykańczycy z ich coca-colą wypadają blado. Sześć razy tańsze (za 5$ tygodniowo), choć nadal zdrowe menu znajdziecie w Buthanie. A wciąż nie jest to najniższa stawka za którą żyją rodziny na świecie; przy czym zdecydowanie przekraczamy granice godnego życia i zdrowej diety.

http://www.time.com/time/photogallery/0,29307,1626519_1373735,00.html
NIEMCY. Liderzy konsumpcji. 500$ tygodniowo, w tym około 150$ na syntetyczne witaminy i suplementy diety (!).  Pierwsze, co rzuca się w oczy to... porządek. Nikt tak równo nie ustawił swoich skarbów. I dla mnie zaskoczenie, że nie są otyli. Albo ćwiczą intesywnie, albo większość ląduje w koszu. A może to cudowna moc wina? Przy okazji zwróćcie uwagę, że wodę piją ze szklanych butelek. Ulubione potrawy: smażone ziemniaki z cebulą, bekon, śledzie, smażony makaron z jajkami i serem, pizza, vanilla pudding.

http://www.time.com/time/photogallery/0,29307,1626519_1373764,00.html
    Jeśli będziecie przeglądać cały materiał, zwróćcie uwagę, która z przedstawionych rodzin europejskich kupuje najmniej przetworzonego jedzenia.

     Jeżeli chcielibyście dowiedzieć sie więcej na temat tego projektu to odsyłam Was do wystąpienia autora zdjęć na konferencji TEDMED w 2009. Na pewno nie jest to porywająca prezentacja, do której mogli Was przyzwyczaić mówcy TEDa, ale w tym wypadku nie chodzi o fajerwerki i sexy charts jak to zwykł mawiać pewien Cypryjczyk. Zresztą sam autor mówi, że to nie będzie najlepsza prezentacja, ale na tym mu nie zależy bo w jego wieku, to jego prostata jest większa niż jego ego. Ja tam zresztą mam dużo pokory wobec prowadzenia i robienia prezentacji... Zwłaszcza odkąd na mojej zasnął mi uczestnik. Ten sam dwa razy w odstępie rocznym. W pierwszym rzędzie. I ja nie mam pretensji. Ja mu sie nawet nie dziwię.


     (A tak w ogóle to planuję zrobić takie zdjęcie naszego tygodniowego menu. Sama jestem ciekawa ile jemy i ile śmieci przy okazji "produkujemy". Za mną na razie pierwszy dzień zapisywania wszystkiego, co skonsumowaliśmy - od masła na kanapce po imbir w zupie. Na koniec tygodnia odtworzę te zakupy, podliczę, cyknę fotkę na tle meblościanki, umieszczę i Was powiadomię na FB! Wspaniała przygoda, prawda?)

     Wnioski ze zdjęć są oczywiste. Chciałoby się wręcz napisać, że im jesteśmy bogatsi tym... głupsi. Gorzej jemy, choć wydajemy na pożywienie więcej pieniędzy; jemy więcej, ale nie dostarczamy sobie wartości odżywczych więc dokupujemy syntetyczne witaminy; wypijamy kilogramy cukru w napojach gazowanych; kupujemy więcej niż potrzebujemy, więc wyrzucamy nadmiar, a przy tym wszystkim generujemy coraz więcej i więcej odpadów... Określenie śmieciowe jedzenie (junk food) nabiera podwójnego znaczenia. A najbardziej ironiczne jest to, że jak chcemy zacząć jeść zdrowo i "organicznie", czyli np. jak Ci ubodzy Ekwadorczycy, to musimy za to zapłacić jeszcze więcej, bo w cywilizowanym świecie naturalne metody uprawy są ekskluzywne... No ale nie o odżywianiu ten tekst ma być, a śmieciach związanych z jedzeniem i kuchnią.

     Czas kończyć wstęp. Chciałabym w końcu przedstawić moje sposoby na ograniczenie ilości wszelkiego rodzaju odpadów w kuchni. Na pewno warto je ograniczyć, jeśli nie chcecie zostać zrzędami jak Oskar z ulicy Sezamkowej. On też już się zupełnie zagubił w tym, czy nowe śmieci go cieszą czy smucą. (A Oskara z kiążki starszej nawet niż ja, znalazłam na stronie brainpickings.org - NIESAMOWITEJ skarbnicy wszelkiego rodzaju inspiracji literackich. Stronę prowadzi dziewczyna, która czyta ponad 10 książek tygodniowo z szerokiego zakresu tematycznego a najbardziej wartościowymi fragmentami dzieli się ze swoimi czytelnikami w postaci bardzo ciekawych wpisów). Pod linkiem znajdziecie więcej zrzędliwych obrazków.

http://www.brainpickings.org/index.php/2012/10/24/how-to-be-a-grouch

POZIOM 1

   Po pierwsze: NIE WYRZUCAJMY JEDZENIA! To nieekonomiczne, nieekologiczne, a przede wszystkim niemoralne... Temat jest jednak na tyle ważny i szeroki, że poświęcę mu osobny wpis, więc tymczasem tylko na tym bardzo skromnym apelu poprzestanę.

     Ten właściwy poziom 1, o którym chcę pisać to segregowanie śmieci.
   Wydaję się, że większość osób, które znam, to właśnie robi. Piszę, co prawda o swoim pokoleniu, ponieważ nasi rodzice najczęściej nie mają takiego nawyku. Myślę, że to kwestia edukacji i że pokolenie naszych dzieci nie będzie sobie wyobrażało, że śmieci można nie segregować, albo mieszać odpadki z jedzenia z tym, co można jeszcze przetworzyć. Tymczasem u mnie w domu rodzinnym od lat trwa walka dobra ze złem: mama wręcz musi ukrywać plastikowe butelki przed tatą, który lubi je "sprzątnąć" przy okazji wyrzucania normalnych śmieci. A wszystko dlatego, że kontenery do recyklingu stoją kawałek od bloku i potrzeba dodatkowego wysiłku, żeby się do nich udać. Jeśli recykling ma być powszechny, na pewno przy każdym zsypie powinien stać pojemnik na to, co da się przetworzyć. Jeśli ma to być poziom 1, którego podjęłaby się większość, nie może wymagać zbyt dużego wysiłku. Ja najbardziej lubię jak stoi jeden pojemnik, do którego można wrzucić plastik, papier, metal i szkło razem, a właściwa segregacja odbędzie się już w sortowni. Zresztą to też ułatwia trzymanie śmieci w domu, kiedy zamiast kilku pojemników, możemy mieć tylko dwa - na recykling oraz pozostałe odpady. W sumie to zawsze można mieć dwa, a najwyżej rozdzielać wszystko już pod właściwymi pojemnikami - w końcu nie są to zazwyczaj śmierdzące śmieci tylko jakieś puszki, butelki czy gazety.
   O samej segregacji nie chciałabym pisać więcej. O tym, że warto świadczą tysiące danych, których przytaczanie znudzi mnie samą już przy pisaniu, więc tym bardziej oszczędzę Wam czytania ile żarówek przez ile godzin może świecić, jeśli przetworzymy 1 kg puszek...
     Wspomnę tylko o opakowaniach kartonowych na mleko czy soki. Od jakiegoś czasu jest już możliwość odzyskiwania surowców z tychże. Pozostaje tylko pytanie, gdzie je wrzucać - okazuje się, że najczęściej wcale nie do papieru a do tworzyw sztucznych/metalu. Najlepiej jednak przeczytać instrukcje u siebie na osiedlu, bo może się to różnić zależnie od firmy wywożącej śmieci. No i jest jeszcze poziom 1 z gwiazdką, czyli odrywanie plastikowych części z takich kartonów i dołączanie ich do nakrętek, które może zbieracie. (A swoją drogą to odkryłam ostatnio, że w Auchan w Wola Parku jest punkt zbiorczy nakrętek; w razie czego u mnie w domu też).
   Gdybyście chcieli dowiedzieć się, jak to się robi w Szwecji to zapraszam na stronę Ambasady Szwedzkiej, np. tu. W tym ekologicznym raju tylko 4% odpadów trafia na składowisko odpadów.

POZIOM 2

    Zanim zaczniemy segregować, warto pomyśleć nad tym, aby wyrzucać jak najmniej. Są na to dwa sposoby - można kupować tak, aby ograniczyć wielkość i ilość odpadów lub kupować mniej w ogóle, robiąc wiele rzeczy samodzielnie. Czy znajdziemy na to czas w naszym zabieganym życiu? Pierwsza odpowiedź, która się ciśnie to NIE. Jest to jednak możliwe. Moja koleżanka z rodziną - mężem, siostrą i rodzicami - robi masło, majonez, piwo, wino, kwas chlebowy, kiszoną kapustę (250 kg rocznie! ale to temat na inną, zajmującą historię), dżemy, przeciery pomidorowe. Ponadto uprawiają na Mazurach warzywa, które mrożą na cały rok na zupy. Do tego wędzą wędliny i ryby na warszawskiej działce. I nie zajmują się tylko tym, ponieważ normalnie pracują, dojeżdżają do pracy i stoją w korkach jak każdy. Do tego mają swoje pasje i dziecko, które jak każde dziecko, jest zachłanne na czas rodziców.
     Marta to moja koleżanka ze szkoły średniej, która po przeczytaniu pierwszych wpisów na moim blogu objawiła mi się nagle jako przodujący 3poziomowiec. Wcale mnie tym nie zdziwiła, bo zawsze była trochę nienormalna, co w połączeniu z inteligencją dawało i wciąż daje interesujący efekt. W każdym razie Marta oprócz szaleństwa w oczach i zaraźliwego śmiechu ma dużą wiedzę i dostęp do ciekawych informacji plus zapał do dzielenia się nimi ze mną, czyli z nami. Myślę, że wszyscy na tym skorzystamy. Poziom Marty pewnie będzie trudno utrzymać (a jeszcze nie raz o niej przeczytacie), ale cokolwiek jesteśmy w stanie robić sami, będzie jakimś krokiem do przodu w ograniczeniu konsumpcji. Do tego smaczniej i zdrowiej.
    Weźmy np. taką pomidorówkę. Dla mnie najlepsza jaka może być to ta mojej mamy, która zawsze smakuje jak ze świeżo zerwanych pomidorów, dzięki jej przecierom. Do tego własnej roboty makaron. Tak naprawdę to nie trzeba albo nie można tego mieszać z ekologią; jeśli komuś zależy na smacznym i wartościowym jedzeniu nie będzie przecież gotował zupy na kostce rosołowej czy kupował jej w wersji instant. A że przy okazji nie przyczyni się dzięki temu do produkcji kolejnych śmieci to w tym wypadku jest kwestią drugorzędną.

     No dobra - teraz kilka moich sposobów na "kupowanie mniej śmieci". Nie są jakieś spektakularne, w końcu to tylko zakupy. Chętnie jednak uzupełnię listę o Wasze pomysły.

- Ryż kupujemy w papierowym, nielakierowanym opakowaniu 1kg zamiast kilku mniejszych, gdzie dodatkowo każde 100 gr jest w foliowej saszetce do "wygodniejszego" gotowania. To zresztą jakiś kolejny absurd, że producenci nauczyli nas gotować ryż i kasze w folii... Ale jeśli lubicie gotować sobie plastik to nie będę Was znięchęcała; możecie nawet używać już tych ugotowanych torebek do innych potraw dla nadania im tego miłego posmaku. Tych którzy nie lubią plastikowej kuchni czeka nauka gotowania ryżu na własną rękę. Ja wciąż się uczę, a najlepsze efekty osiągam wkładając garnek z ryżem/kaszą po zagotowaniu i kilku minutach bulgotania zawinięty w ścierkę pod koc lub pościel, czyli w miejce, gdzie w ciepłej atmosferze dochodzi do siebie bez przypalenia i pilnowania go. Tak gotuje się w moim rodzinnym domu. W Piotrka nie. Dlatego kiedy pierwszy raz jadł u mnie ryż, po który mama wyszła z kuchni, mrucząc, że jest już gotowy w wersalce, zupełnie nie wiedział o co chodzi i był w naprawdę śmiesznym szoku, kiedy zobaczył gorący garnek z którym wróciła.

- Ogólnie lepiej jest kupować zbiorcze opakowania niż kilka pojedynczych - dotyczy to bardzo wielu produktów; szczególnie zaś wskazane jest przy tych, których data spożycia jest długa, np. kasze, olej, makaron.

- Nie kupujemy chleba w folii - nie chcemy jej to raz, a dwa to takie pieczywo często ma więcej ulepszaczy i konserwantów niż to zwykłe bez opakowania. Ponadto folia zatrzymuje wilgoć i ułatwia rozwój pleśni.

- Analogicznie nie kupujemy produktów, które zupełnie niepotrzebnie są pakowane, szczególnie owoców i warzyw w folii, plastikowych opakowaniach i na styropianowych tackach. W naturze jedynym odpadem po warzywach i owocach są obierki, a nie plastikowy koszyk, który jest długowieczny. Sprowadza sie to zatem do kupowania owoców/warzyw luzem, np. na bazarach. A kupujac w sklepach, warto pamiętać, aby na pojedynczo kupowane produkty naklejki z ceną przylepiać bezpośrednio, a nie na ten same, ale w torebce.

- Nie kupujemy wody w plastiku, o czym możecie przeczytać szeroko tutaj. Kwestia dotyczy zresztą nie tylko wody, ale ogólnie napojów butelkowanych, które można zastąpić choćby staromodnymi kompotami (dear colleagues, a pamiętacie jak w Tavoli nam kompot zredukowali - to było draństwo!). Kompot jabłkowy zamiast coli! Ja nie jestem uzależniona i piję ją dosłownie od święta, więc mogę takie rzeczy wypisywać. W końcu to mój blog. Ale wiem, że drinki z kompotem nie przejdą. W każdym razie można spóbować ograniczyć, jeśli nie wyeliminować. 

- Wszelkie opakowania plastikowe jeśli można zastępujemy opakowaniami szklanymi, papierowymi bądź metalowymi, które póki co są zdecydowanie łatwiejsze do przetworzenia niż plastik.

- Wybieramy butelki zwrotne. Chociaż niestety ten zwyczaj dotyczyć może tylko jednej kategorii, tj. piwa.

- Ser żółty, wędliny kupujemy na wagę a nie paczkowane. Szczególnie żółte sery, pakowane po kilka plasterków, a każdy z nich oddzielnie zawinięty w folię to przerost formy nad treścią.

- Herbata sypana zamiast w torebkach - przyznaję, tego jeszcze nie stosuję, bo dopiero niedawno na to wpadłam, ale jak tylko nam się skończy ta w torebkach przerzucamy się na sypaną, którą będziemy zalewać w zaparzaczach. W skali pojedynczej herbaty, którą właśnie sobie zrobiłam jedna saszetka to mało i łatwo się usprawiedliwiam tym małym śmieciem. Jednak łatwo sobie wyobrazić, że w wielkiej skali na produkcję sznurków, celulozy do torebek (nie mówiąc o ekskluzywnych piramidkach z jakichś innych materiałów), papierków kolorowo zadrukowanych idą tony przeróżnych materiałów i zostają tony śmieci. Przesada? I tak, i nie. Zresztą takie decyzje redukcyjne przychodzą kaskadowo; zaczyna się od jednej rzeczy, którą można zredukować, a potem proces toczy się dalej i nakręca myślenie, co jeszcze niepotrzebnego można wyeliminować z zakupów. Wiem, że świata tym nie zbawię, ale stać mnie na to, żeby kupować mniej.

- Nie używamy ręczników papierowych. Ręczniki to już pozycja pozaspożywcza (czyli tzw. dragi - dla zboczonych inaczej) - fajna i bardzo wygodna sprawa, ale pamiętacie chyba krecika i spółkę oraz innych leśnych biedaków bez ich domu, prawda? Zachęcam do zamiany tych cudownych ręczników, bez których nie wyobrażacie sobie życia na makulaturowe lub powrót do tradycyjnych ścierek, których na pewno używały lub używają wasze babcie i mamy. Można nimi wytrzeć dokładnie to samo, co tymi papierowymi. Z podłogi też. Założę się, że pierzecie kilka razy w tygodniu, a może codziennie. Dorzucacie wtedy jedną z takich ścierek do prania i nie odczuwacie nawet żadnej trudności związanej z ich utrzymaniem (bo o prasowaniu takich nawet nie myślę). Jeśli do tego będziecie trzymać się zasady Magdy Gessler, że dla kuchennej ścierki jeden dzień to i tak za dużo, estetytka i higiena waszej kuchni wcale nie ucierpi.
   W tym temacie polecam np. komplet 10 ścierek z Ikei za 13 złotych, które są bardzo zgrabne i uniwersalne i mogą dobrze służyć do brudnej, kuchennej roboty (do znalezienia na dziale dziecięcym).

    Ponadto z przeróżnych opakowań można robić fajne zabawki. Marta ze swoim synkiem z opakowań po śmietanie/jogurcie buduje... miasto. Nie wiem jak, ale kiedyś mam nadzieję na zdjęcie efektu ich pracy. Poniżej natomiast zdjęcie od Agaty P., która ostatnio robiła takie fantastyczne pigwiny z butelek z dziećmi w szpitalu. W sam raz na zimową porę.


   A prywatny silnik odrzutowy nie robi na Was wrażenia? Profesjonalna nazwa to ROCKET POWER JET-PACK! Pod zdjęciem link do strony, który prowadzi kreatywna mama z USA.

http://doodlecraft.blogspot.com/2012/04/super-sci-fi-rocket-fueled-jet-pack.html
     Tymczasem to tyle z moich pomysłów na mniej zbytków. Czekam na Wasze.

     Kasia B., która sama prowadzi blog kulinarny i testuje przepisy innych, bo nie lubi marnowania jedzenia i składników na przepisy-niewypały podpowiedziała mi w temacie okołokuchennym, że planując kawę na mieście możemy zabrać swój kubek, dzięki czemu unikniemy kolejnego śmiecia a dodatkowo w niektórych sieciówkach taka kawa jest wtedy tańsza. Nie mówiąc o tym, że wyglądamy wtedy zupełnie jak z NiuJork...

POZIOM 3

    Niestety nie znam nikogo, kto to praktykuje w mieszkaniu, ale znam kandydatów - czyli siebie i Martę. Ciekawa jestem, która pierwsza wystartuje w konkurecji: mini kompostownia w bloku.

     Poziom 3 dotyczy bowiem odpadów żywnościowych, które zbierają się w kuchni. Wydawać by się mogło, że w sumie obierki, skórki, fusy od kawy, resztki obiadu, itp. i tak się rozłożą więc nie ma się o co martwić. To jednak tylko częściowa prawda, ponieważ aby mogły się rozłożyć niezbędne są naturalne warunki. A takimi na pewno nie jest zaleganie na wysypisku w foliowych workach, z tonami wszelkiego innego rodzaju odpadów jak gazety, plastik, smary, opakowania po detergentach, czy fekalia z pieluch... W wyniku gnicia, rozkładu i wszelkich reakcji, które zachodzą tlenowo, a po przysypaniu kolejną warstwą odpadów - beztlenowo powstaje niesamowity smród (namiastkę macie na pewno czasem u siebie w kubełku) i tzw. gaz wysypiskowy. Jest on uciążliwy i groźny poprzez swoją toksyczność dla mieszkańców mających nieszczęście mieszkać w okolicach wysypisk, ale także bardzo szkodliwy dla środowiska, powietrza, gleby, wód gruntowych.
     Oczywiście istnieją różne sposoby na zmniejszenie jego wytwarzania a także na jego wykorzystanie jako biopaliwo. Jak się niestety możecie domyślać to nie jest jeszcze praktyka powszechnie stosowana. W Szwecji to właśnie biopaliwa pochodzące głównie z odpadów stanowią główne źródło energetyczne, większe nawet niż energetyka wodna i atomowa łącznie. U nas pewnie jeszcze długo nie. Dlatego dla szczególnie zaangażowanych pozostaje kompostowanie swoich odpadków. Uzyskany produkt można stosować do nawożenia i pielęgnacji gleby. Marta ma działkę w Warszawie - więc nawet mogłaby go spożytkować. Ja nie mam, ale mam przed swoim blokiem ogromny, dziki teren i już swymi oczami wyobraźni widzę jak Piotrek w słomianym kapeluszu idzie z naszym wiaderkiem "obornika" w pole zasilać glebę a ja tańczę wokół niego, na głowie kwietny mam wianek, w ręku zielony badylek... A na balkonach stoją sąsiedzi i wołają swoje rodziny, bo nie wierzą w to, co widzą...

tu moglibyśmy rozrzucać nasz humus...


     W wielkim mieście, w bloku, bez działki pozostaje zatem tylko ideologiczny aspekt kompostowania. Chociaż nie tylko, bo można tego domowego nawozu, zwanego także humusem użyć do kwiatów lub balkonowej uprawy warzyw. Na przykład taki Kamil B. ze swoim areałem kilku balkonów to nawet ziemniaki mógłby tak hodować... (W kolejnym tekście - o jedzeniu - znajdziecie więcej o warzywach na balkonie). A zresztą dla chętnego nic trudnego znaleźć w jakiejś okolicy kawałek ziemi, gdzie można bez ludzkiego gderania i gapienia się zasilić glebę albo jakieś drzewo.




Kiedyś przecież w gospodarstwach wiejskich własny kompost nie był żadną ekofanaberią tylko naturalnym stanem rzeczy. A wyobrażacie sobie taki piękny świat, gdzie zamiast wszystkich nawozów sztucznych używany jest po prostu humus z odpadów, które nie marnują się na wysypiskach, a wracają do gleby wzbogacając ją zamiast zanieszyczać? I wszyscy jemy dzięki temu tzw. ekologiczne warzywa i owoce. Ja sobie wyobrażam, ale myślę, że to jest ta sama półka wizji co ja rozrzucająca humus pod blokiem gdy księżyc w pełni...
A jak wyglądałoby kompostowanie w domu, możecie obejrzeć na 4 minutowym filmiku. Ciekawa jestem czy taki kompostownik jest wyczuwalny w domu. Podobno nie. Znacie kogoś kto ma? Jeśli tylko go kiedyś zainstaluję, zdam Wam relację.


   Zamiast otrębów do przyspieszenia procesów próchniotwórczych, o któyrych w filmiku, można wykorzystywać alternatywnie odpowiednie dżdżownice. Jeśli zawsze marzyliście o zwierzątkach domowych, ale nie mieliście na to możliwości to kompostownik z dżdżownicami jest właśnie dla Was! O tym, że można się z nimi zaprzyjaźnić niech świadczy Oskar Zrzęda, którego głównym przyjacielem jest robak Slimey....

     I to właśnie Oskar zamknie ten wpis, a nie Ryan G. Dla spragnionych Ryana, zapraszam na profil mojego bloga na FB.



PODSUMOWANIE

POZIOM 1
- nie wyrzucanie jedzenia
- segregacja śmieci

POZIOM 2
- odpowiedzialne zakupy - rezygnacja, ograniczanie lub odpowiedni dobór opakowań
- domowa produkcja tego, co się da i na co ma się czas, np. dżemy, przeciery

POZIOM 3
- kompostownik w domu




A dziś największy udział w szwedzkim bilansie energetycznym mają nie ropa i gaz, tylko biopaliwa pochodzące głównie z odpadów. Dają one też więcej energii niż energetyka wodna i atomowa łącznie, chociaż obydwie gałęzie są równie dobrze rozwinięte. Biomasa, czyli rośliny oraz odpady roślinne i zwierzęce (także ludzkie), używana jest powszechnie w produkcji prądu i ciepła. Wykorzystuje się ją jako środek napędowy w transporcie i surowiec w przemyśle. Prawie wszystkie szwedzkie miasta ogrzewają centralnie elektrociepłownie spalające śmieci lub wytwarzany z nich biogaz.

Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/swiat/obyczaje/1515592,1,czy-szwecja-upora-sie-z-europejskimi-smieciami.read#ixzz2DFEOwSOj
 szwedzkim bilansie energetycznym mają nie ropa i gaz, tylko biopaliwa pochodzące głównie z odpadów. Dają one też więcej energii niż energetyka wodna i atomowa łącznie, chociaż obydwie gałęzie są równie dobrze rozwinięte. Biomasa, czyli rośliny oraz odpady roślinne i zwierzęce (także ludzkie), używana jest powszechnie w produkcji prądu i ciepła. Wykorzystuje się ją jako środek napędowy w transporcie i surowiec w przemyśle. Prawie wszystkie szwedzkie miasta ogrzewają centralnie elektrociepłownie spalające śmieci lub wytwarzany z nich biogaz.

Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/swiat/obyczaje/1515592,1,czy-szwecja-upora-sie-z-europejskimi-smieciami.read#ixzz2DFEE51ra
A dziś największy udział w szwedzkim bilansie energetycznym mają nie ropa i gaz, tylko biopaliwa pochodzące głównie z odpadów. Dają one też więcej energii niż energetyka wodna i atomowa łącznie, chociaż obydwie gałęzie są równie dobrze rozwinięte. Biomasa, czyli rośliny oraz odpady roślinne i zwierzęce (także ludzkie), używana jest powszechnie w produkcji prądu i ciepła. Wykorzystuje się ją jako środek napędowy w transporcie i surowiec w przemyśle. Prawie wszystkie szwedzkie miasta ogrzewają centralnie elektrociepłownie spalające śmieci lub wytwarzany z nich biogaz.

Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/swiat/obyczaje/1515592,1,czy-szwecja-upora-sie-z-europejskimi-smieciami.read#ixzz2DFEOwSOj






piątek, 26 października 2012

Toaletowo


"Nie będzie tam spłuczki. Nie będziemy się załatwiać do wody, bo to jest najbardziej nieekologiczny sposób załatwiania się. Żadne ssaki lądowe nie załatwiają się do wody. Tylko człowiek wymyślił sobie taki sposób."

Ha! Nareszcie znalazłam prawdziwy 3 poziom, któremu mało kto podskoczy! Po kolei jednak.
Niniejszy artykuł poświęcony będzie właśnie załatwianiu się. W końcu trochę emocji. Obiecuję jednak uważać na język i używać tylko trybu orzekającego, bez czasowników: róbcie, nie róbcie, załatwiajcie się, nie spuszczajcie, wycierajcie, itp...

(Tekst jest długi, więc na samym końcu, pod spodniami Ryana, podsumowanie - jeśli ktoś nie ma czasu).

INTRO

Temat jest naprawdę bardzo zajmujący ze względu na jego codzienną wszechobecność. Duże potrzeby pomnożone przez dużo ludzi generują przeogromne zużycie wody. No właśnie, załatwianie się do wody jest nieekologiczne, ale... innego sobie po prostu nie wyobrażam na co dzień! Myślę, że to jednak najlepszy z możliwych sposobów załatwiania się jaki wymyślił ssak lądowy (co innego ptaki, te mają jeszcze fajniej). I nie ma bardziej komfortowego sposobu niż usiąść na swoim własnym, domowym, czystym i bezpiecznym sedesie. Z gazetą lub bez, jak kto lubi.
Bo jakie mamy alternatywy? Ze wszystkimi innymi formami toalet, których próbowałam wiążą się jakieś fobie. I tak na przykład, super naturalny las to strach (i jego wielkie oczy) przed komarem lub innymi robakami, które mogą atakować w momencie mojej słabości lub chcą wyruszyć w podróż ze mną na mnie... Sławojki z wakacyjnych wyjazdów na wieś to wspomnienie wielkiego dołu tajemnic i powtarzanie w głowie zaklęcia, że przecież "nie da się tam wpaść". I jeszcze te szpary między deskami przez które WSZYSCY mogą cię zobaczyć. Zdecydowanie gorzej było nocą; wyjście z domku działkowego babci do oddalonej o 50 metrów nieoświetlonej "budki" równie nieoświetloną ścieżką to był prawdziwy wyczyn. Alternatywą było cynkowe wiadro na brudy w ganku, ale tam znowu jawiły się inne problemy. Trzeba było wykazać się ekwilibrystyczną zdolnością utrzymania się na takim, a dodatkowo niektóre z nich miały wystające oczka na uchwyt i to już była naprawdę wyższa szkoła z niego skorzystać, siedząc na nim lecz nie siedząc... Moją ulubioną sławojkę spotkałam jednak wiele lat później u kolegi na działce. Ta w ogóle nie posiadała drzwi. I przyznaję, że zupełnie nie były potrzebne bo zasłaniałyby widok na piękne pole i łąkę. O parkingach w dawnym stylu i przyległych zaminowanych laskach nie chcę nawet wspominać, bo to słaby temat i już mi się robi niedobrze. Już nawet lepsze są toi-toi, które pachną dla mnie jak... Paryż. To tam po raz pierwszy wyjechałam na Światowe Dni Młodzieży, w których uczestniczyły setki tysięcy ludzi; niebieskie budki przy takich tłumach to była codzienność. Pierwszy wielki wyjazd, pierwsze toi-toi i stolica szyku zawsze staje mi przed oczami gdy mijam taki przybytek. Pozostaje jeszcze wakacyjne załatwianie się do jeziora i morza, a nawet basenu. Tak, przyznaję się do tego, ale  przysięgam, to było ponad 20 lat temu, czyli byłam wtedy dzieckiem. Choć nie powiem - miałam świadomość, że chyba jednak nie powinnam... Pamiętam, że strasznie się bałam, bo ktoś mi powiedział, że na Zachodzie to jak się nasika do basenu to mocz zmienia kolor na czerwony i wszyscy widzą, kto narobił. Do dziś nie wiem czy to prawda; ale wiem na pewno, że w Polsce 20 lat temu nie mieli takiej zaawansowanej technologii... Swoją drogą, podobno nie każdy umie załatwić się do akwenu. Mnie to tylko dziwi. No i wróciłam tym samym do załatwiania potrzeb do wody.

Nawet jeśli spuszczanie wody jest nieekologiczne, to uważam je jednak za zdobycz cywilizacyjną, z której bardzo ciężko byłoby mi zrezygnować. Dlatego tym bardziej szanuję i cenię pana od tego cytatu na początku. Na 3 poziomie przeczytacie o jego sposobach ulżenia sobie i planecie. Wszystkim innym pozostaje nadzieja, że nigdy nie zabraknie nam wody pitnej oraz wejście na poziom 1 i 2.

A wejść na któryś na pewno warto, ponieważ zaoszczędzić można wodę (a więc i pieniądze) oraz... drzewa (!). Przyjmuje się, że jedna osoba zużywa dziennie od 125 do 150 l wody. Z tego najwięcej, bo około 38 l wody potrzebnych jest do spłukiwania miski ustępowej; dla porównania 33 l żuzywa się średnio na kąpiel pod prysznicem. Jeśli oszczędność nawet kilku litrów pomnożymy przez 365 dni w roku i liczbę domowników oraz wszystkich, którzy ją oszczędzają to wyjdzie nam naprawdę wielkie jezioro PITNEJ wody. No właśnie, bo problem głównie tkwi w tym, że nasze nieczystości spłukujemy cenną wodą pitną. Może w lepszym świecie przyszłości powszechne staną sie instalacje zużywające do spłukiwania deszczówkę lub tzw. wodę szarą, czyli wodę już użytą w gospodarstwie domowym, ale nie zanieczyszczoną fekaliami. Myślę, że woda z pralki po praniu użyta w naszych toaletach nikomu by nie przeszkadzała. Tymczasem jednak takie instalacje to zupełne wyjątki w eko-domach.

Jeszcze tylko włączcie sobie tematyczne wideo - czyli jedną z moich ulubionych wokalistek w równie pięknej, co ona sama piosence o syrenie, która do wody załatwiać się nie chciała więc została człowiekiem, co zupełnie nie rozwiązało jej problemu - i przechodzimy do meritum.


POZIOM 1

Jak zwykle łatwizna, czyli stosowanie dwudzielnych przycisków spłukujących przy miskach ustępowych. Niby nic trudnego, ale jak się tak dobrze zastanowić to w większości wypadków tu także działamy automatycznie i często wciskamy, co popadnie. Zwłaszcza nie będąc u siebie w domu. A tu tymczasem wystarczy skupić się na setną sekundy i dopiero nadusić (już nie pamiętam, gdzie tak mówią, ale lubię gdy ktoś nadusza np. spację na klawiaturze) odpowiedni przycisk.

W starego typu toaletach, gdzie nie ma "dwudzielności" a rezerwuar nie jest zabudowany, można zastosować domowy sposób, aby zmniejszyć pobór wody, czyli włożyć do niego wypełnioną butelkę wody i obciążyć ją. W ten sposób zmniejszymy objętość spływającej do zbiornika wody, której właśnie w starego typu toaletach pobiera się najwięcej (na pewno więcej niż potrzeba).

POZIOM 2

Zacznę od papieru toaletowego. Każdy lubi ten miękki, wiadomo. Do tego jeszcze kolor w odcieniu glazury, 3 warstwy i delikatne nadruki lub wytłoczenia. Tymczasem ten luksus wykonany jest z celulozy pozyskanej oczywiście z drzew, które na tę okazję specjalnie ścinamy, następnie w długich procesach przetwarzamy mechanicznie lub chemicznie. W jaki sposób się to odbywa i co w tym procesie jest niebezpieczne dla wody, powietrza, gleby i nas samych profesjonalnie opisane jest tutaj:
http://www.ekonsument.pl/a66525_przemysl_drzewno_papierniczy.html
Zdecydowanie przyjaźniejsze jest używanie papieru z makulatury. Oczywiście do jego produkcji przy odzyskiwaniu materiału też zużywane są zasoby naturalne takie jak woda czy energia, nie mniej proces jest zdecydowanie mniej szkodliwy i co najważniejsze, nie ścinane są drzewa w tak błahym celu.
Tu od razu przyznaję się, że do niedawna używałam tego ekskluzywnego papieru w rumianki, labradorki i inne wiewiórki. Ten szary kojarzył mi się ze szkołą, urzędem, szpitalem i toaletą w PKP. Niniejszy temat skłonił mnie jednak do poszukania kompromisu pomiędzy dotychczasową wygodą i przyzwyczajeniem a odpowiedzialnym wyborem. I tu jak zwykle pojawia się mój eko pomocnik w postaci Piotrka, który z zakupów przyniósł to, czego szukałam. Papier, kupiony akurat w największej sieciówce drogeryjnej, wykonany właśnie ze 100% makulatury, ale tylko białej makulatury. Nie jest więc wcale taki szary - choć bielszy niż Vizir też nie - i co ważne, nie jest szorstki - choć oczywiście daleko mu do aksamitnej miękkości. Nie odczułam jednak jakoś boleśnie klasowego spadku. Dlatego go polecam (uwieczniony na środkowej fotce). Jest o połowę tańszy, dlatego trzeba kucnąć, jak się chce go znaleźć w sklepie...

Jest także eko-papier ze zrównoważonej wycinki lasu, ale makulaturowy zdecydowanie bardziej mnie przekonuje. Przynajmniej mam świadomość, że żadne drzewo nie zostało ścięte na moje przyziemne potrzeby. A jak do kogoś nie przemawia ścinane, spadające kilkudziesięcioletnie drzewo to może przemówi rozbite ptasie gniazdo, którego już nie odnajdzie na drzewie mama-ptak i będzie tak strasznie zdziwiona, albo rodzina jeży rozdzielona w czasie ucieczki przed zmiażdżeniem (przy okazji pozdrawiam Jerzego M.!) albo wiewiórka, co jak gdyby nic zeszła po orzecha i nie miała już gdzie wracać. A jeśli te tanie triki emocjonalne nie działają na Was to spójrzcie na tych poniżej. Jeśli oni nie poruszają Twojego sumienia, to nie masz serca drogi czytelniku! Albo jesteś zbyt młody, żeby ich pamiętać.


Dla tych, co chcieliby nadrobić swoją ekologiczną edukację polecam odcinek Krecika w mieście.
http://bajki.onet.pl/krecik,krecik-w-miescie,43378,0,43460,odcinek.html
W dzieciństwie lektura książki o wycince lasu tej trójki przyjaciół zrobiła na mnie piorunująco smutne wrażenie. Teraz odświeżyłam sobie tę bajkę i stwierdzam, że nadal na mnie działa, zwłaszcza z tym przejmującym podkładem muzycznym.
Kończąc wątek papieru z makulatury, zachęcam chociaż do spróbowania tego rossmannowego. Może zostaniecie przy nim na dłużej? Dla krecika!


Natknęłam się jeszcze w sieci na alternatywę dla papieru - szmatki wielokrotnego użytku, które trzeba prać, ale że 4 poziomu nie przewidziałam w blogu, to ten wątek szybko zamykam!!! fuj

A teraz o 2 poziomie oszczędzania wody. Łatwo wcale nie będzie, ale 3 poziom jest już zarezerwowany dla tego pana od ssaków lądowych, więc na 2-im muszę zmieścić poniższe propozycje.

Wspominałam wyżej o wodzie szarej, którą specjalna instalacja mogłaby doprowadzać do naszych spłuczek. Jako, że jednak pewnie nikt z nas takiej nie ma, chętnym i zaangażowanym lub po prostu bardzo oszczędnym pozostaje ręczne zalewanie wodą szarą, co ma także ekonomiczne znaczenie w domach, gdzie płaci się potrójnie za toaletę: za prąd przy pompowaniu wody, za samą wodę oraz wywóz szamba. Wcale nie jest jednak łatwe taką wodę na własną rękę odzyskać. Pralki zazwyczaj mają odpływ zabudowany. Może woda z kąpieli? Mi zostaje prawie codziennie w wanience woda po kąpieli Małej eM. i próbuję jakoś ją spożytkować. Zwłaszcza, że ona w ogóle nie jest szara. Nie wiem, czy w ogóle różni się czymś przed i po kąpieli (Mała eM. jest jeszcze naprawdę mała; ma kilka miesięcy)... Myłam już więc podłogę taką wodą a czasami także używałam do spłukiwania toalety, przy czym wcale nie jest łatwo trafić wanienką do celu. To znaczy TYLKO do celu. Kończy się zawsze także na myciu podłogi w łazience. (Pio powiedział, że fragment o używaniu tej wody do mycia podłogi może być odpychający dla czytelników i powinnam go usunąć; naprawdę to jest obrzydliwe?).

Drugi sposób oszczędzania sprawdza się w pewnych okolicznościach. Jednym może przyjść łatwiej, drugim w ogóle nie podejdzie, ale napisać warto - może ktoś się skusi. Mianowicie chodzi o to, żeby nie spuszczać wody zawsze... Dokładniej i wprost: nie spuszczać wody po siku tylko poczekać na kolejne, albo jeszcze kolejne... Przy czym wyraźnie zaznaczam, że nie jest to dobry pomysł do stosowania w pracy, knajpie, w gościach i ogólnie w toaletach publicznych. W zaciszu jednak swojego domu, jeśli przebywamy w nim sami (na stałe lub chwilowo, bo domownicy wyszli) myślę, że jest do zrobienia. Znalazłam nawet gwiazdę, która tak robi. Z Ameryki gwiazdę. Jeśli chcecie wiedzieć, kto to, skopiujcie do wyszukiwarki "zwolenniczka rygorystycznego oszczędzania wody" i nie zdziwcie się, na jaki profesjonalny portal Was przekieruje :-)

I ostatni sposób. Choć podany z lekkością i humorem poważnie traktuje możliwe oszczędności wody, czyli 12 litrów dziennie, a rocznie 4 380! Czy u Was scenariusz wieczornego lub porannego mycia wygląda tak, że najpierw rozbieracie się do rosołu, po czym siadacie i załatwiacie potrzebę, spuszczacie wodę i dopiero wskakujecie pod prysznic? Dla ekologów z Brazylii wydaje się to bez sensu, dlatego mają swoją propozycję. Spot jest w języku portugalskim, ale znalazłam wersję z angielskimi podpisami do tych super piskliwych głosików. No i pojawia się sporo gwiazd: ja znalazłam Jordana, Gandhiego i Hitchcocka, ale jest ich więcej.
So if you pee, you're invited!


Super jest ta reklama, i te dzieciaki, i te absurdalne postaci. Też chcę być jak... trapezista!


POZIOM 3 

No i nareszcie dochodzimy do mojego bohatera. Odsyłam Was jednak do materiału filmowego, bo już nie mam siły pisać, a zresztą sam wytłumaczy Wam najlepiej, na czym polega ekologiczne załatwianie się bez używania wody. Do ósmej minuty będziecie wiedzieli już wszystko o jego łazience!
Swoją drogą, bardzo polubiłam tego pana. Mimo, że jest "ekstrem(ent)istą" to o swoich poglądach opowiada tak łagodnie i spokojnie, że myślę sobie, że takich ludzi chciałabym spotykać więcej. Choć może nie korzystać z ich toalety.

http://tvnplayer.pl/programy-online/rozmowy-w-toku-odcinki,63/odcinek-1926,karmie-dziecko-pokrzywami,S00E1926,3004.html
Karmię dziecko pokrzywami - niezły tytuł, prawda? Prawie tak dobry jak Nie śpię, bo trzymam kredens...


Jeśli zdecydujecie się na obejrzenie całego programu, uważajcie na tę panią w okularach i jej zawiniątko. Jak zacznie je rozwijać - zamknijcie oczy!

A na koniec boskie stworzenie Ryan Gosling z trochę innym pomysłem na oszczędzanie wody. Brawo Ryan - liczy się każda inicjatywa!
PS. Jeśli skorzystacie z propozycji Ryana, odpuśćcie już sobie te brazylijskie rady...


PODSUMOWANIE

POZIOM 1
- świadome używanie dwudzielnej spłuczki
- ograniczenie poboru wody w starego typu rezerwuarach

POZIOM 2
- papier toaletowy z makulatury
- spuszczanie wody wg zasady: brązowe spuszczamy, żółte zostawiamy
- siku pod prysznicem

POZIOM 3
do obejrzenia - link powyżej






niedziela, 7 października 2012

Zafoliowani


 
Siatki - kolejny nieodłączny element naszego codziennego życia. I krajobrazu. Fotka powyżej z czerwonym dachem w tle to widok z mojego pokoju w mieszkaniu rodziców. No właśnie, dawno już tam nie mieszkam, ale to nadal "mój pokój". I mimo, że wnętrze bardzo się zmieniło to widok przez okno tylko nieznacznie - siatka nadal wisi na drzewie nieczuła na pogody, miesiące, pory roku i lata... Tę jedną akurat lubię, bo to widok z mojego pokoju. Miliarda innych, które nas otaczają już nie znoszę.



INTRO

Niestety foliowa siatka ma mnóstwo zalet, które trudno podważyć. 
Jest praktyczna. 
Prawie nic nie waży.
Tak tania w produkcji, że rozdawana "za darmo" (choć nie oszukujmy się, jej koszt jest po prostu rozproszony na inne produkty w sklepie).  
Ma dziesiątki oczywistych i nieoczywistych zastosowań, choćby jako ochrona fryzury w trakcie deszczu...

Pamiętam pewną podróż autobusem. Naprzeciwko mnie siedziała starsza pani i gładziła, a raczej usztywniała na kolanach grubą reklamówkę takiego typu jak dawane w sklepach odzieżowych. Musiałam odwrócić się w stronę okna, bo trudno przyglądać się współpasażerom cały czas (a nie powiem, lubię się pogapić). Kiedy z powrotem wróciłam do pani, ta miała już postawioną na sztorc torbę na głowie, gotowa do wysiadki na deszcz niczym Napoleon w swoim nakryciu głowy do ataku.... Po chwili mój szoku ustąpił podziwowi dla jej ekstragawancji. Ta torba była na wysokość jak dwie głowy...

Wady foliówek: przez większość z nas traktowane są jako jednorazówki, a więc wyrzucane średnio po kilkunastu minutach użytku. Dalej toczą swoje drugie, bardzo długie życie poza naszym gospodarstwem (od 100-400 lat, bo nie mam tu na myśli siatek biodegradowalnych). Największa część trafia na wysypisko na wieki. Niektóre zażywają wolności i latają, gdzie je wiatr poniesie; część z nich w końcu zawisa na drzewach, ląduje w kałuży, rzece, morzu, oceanie... Fakty na temat siatek-śmieci są zatrważające. Jako że produkuje się ich zyliony sztuk, to do ich produkcji potrzeba miliardów ton ropy naftowej. Już przy samej produkcji wytwarzane są straszne ilości dwutlenku węgla i toksyn, które lądują w powietrzu, wodzie i glebie. A pozostaje jeszcze życie po życiu takiej niewinnej siatki, które jest dla niektórych stworzeń mordercze. Tysiące zwierząt wodnych i ponad milion ptaków rocznie umiera z powodu zanieczyszczeń plastikowymi odpadami. Podobno na 1 milę kwadratową oceanu przypada 46 000 kawałków plastiku... Widzieliście kiedyś zdjęcia takich wysp śmieci pływających po oceanie? Wygląda to strasznie. Ptaki, choć nie tylko one, często zaplątują się w siatkę i w efekcie, nie mogąc latać, umierają. Ponadto zwierzęta często połykają  kawałki plastiku (podobnie jak nakrętki od butelek), co zatyka ich jelita i powoduje śmierć głodową. Nie chcę epatować zdjęciami takich biednych istot, ale dla mnie przemawiające było szczególnie zdjęcie wyschniętego już szkieletu jakiegoś dużego ssaka, gdzie w miejscu jego żołądka leżeła zbita kula przeróżnych plastikowych odpadów. Odpady te zostaną zresztą po nim jeszcze na setki lat, kiedy po jego szkielecie nie będzie już śladu. Choćbyście nie byli eko-entuzjastami, nie wierzę, że chcielibyście żeby od Waszej torebki zginął choćby jeden ptak (nawet jeśli macie na pieńku z gołębiem z Waszego balkonu) a co dopiero delfin, czy jakieś nasze, bardziej lokalne stworzenie.

Torebki foliowe mają jeszcze jedną istotną wadę, mianowicie przyczyniają się do powodzi, poprzez zatykanie odpływów. I wcale nie są to jakieś pojedyncze przypadki. Na ile palący jest to problem niech świadczy ostatnio wprowadzony w Delhi CAŁKOWITY zakaz używania foliówek. Za jego złamanie grozi do pięciu lat pozbawienia wolności plus kara pieniężna do 100 tys. rupii, czyli około 6 tys. zł. W porze monsunowej torby-śmieci zatykają odpływy kanalizacyjne i powodują podtopienia a wg szacunków, w stolicy Indii każdego DNIA, zużywa się 10 mln toreb foliowych.

Zanim przejdę do 3 poziomów, jeszcze kultowa scena filmowa z siatką w roli głównej w niezapomnianym American Beauty. 



No ale koniec z melancholią. 
Niech ta muzyka Was nie rozleniwi a jedna siatka celebrytka niech nie przesłoni prawdy, że są one naprawdę niesamowicie groźne dla przyrody, czyli dla nas samych też. Pamiętacie o zdychającym delfinie, który ma zapchany plastikiem żołądek, prawda?

POZIOM 1

Dajmy na to, że nie jesteś w stanie - z jakichś bardzo ważnych powodów - zabierać siatek z domu i MUSISZ brać zawsze nowe w sklepie. Postaraj się zatem pakować je maksymalnie do pełna, aby ograniczyć chociaż ich ilość. Tak na granicy ryzyka rozsypania się ziemniaków tuż przed domem... 

Poszukaj jakichś kolejnych zastosowań dla siatek. I nie mam tu na myśli tworzenia z nich abstrakcyjnych żyrandoli.
Ja np. ze względu na źle zaplanowaną szufladę na pojemniki do śmieci, ten właściwy na odpadki nierecyklingowane mam dość mały, więc zamiast "właściwych" worków na śmieci, używam właśnie siatek, których mimo naprawdę sumiennych starań, aby ich nie znosić do domu, ciągle mam spory zbiór (ostatnio go nawet przeprowadzałam ze sobą). Co prawda wg Piotra ten pomysł jest słaby, bo te siatki powinny trafić do pojemników na plastik. Moim zadniem jest dobry, bo nie kupuję dodatkowych worków na śmieci. Nie wiem jednak na ile jest to dyskusja o ekologii a na ile trzymanie się swojej racji, czyli istota życia w związku...

Najbardziej jednak zachęcam do zabierania już tych przyniesionych ze sklepu siatek ponownie na zakupy. To znowu tylko kwestia nawyku, aby warzywa pakować w siatkę z kieszeni zamiast ze sklepowego rulonu. Podobnie w warzywniakach. Niektórzy sprzedawcy, którym wręczam własną siatkę, patrzą na mnie dziwnie, ale większości jest to zupełnie obojętne. W swojej torbie, bagażniku czy plecaku staram się zawsze mieć z pięć takich torebek na nieplanowane zakupy. W końcu one nic nie ważą. 

Ogólnie zachęcam do postawy "siatka parzy". 
Wiadomo, że większą grupę stanowią ekspedienci, którzy w ogóle nie będą nas pytali o to, czy nasze sprawunki pakować w siatkę, przez co i my nie zastanowimy się nad zasadnością jej brania. I oni i my działamy automatycznie. I tak, np. tabletki z apteki lądują w mini siatuni, kolczyki ze sklepu w kolejnej, książka w następnej, itd. A wymieniłam celowo małe gabaryty, które swobodnie zmieszczą się nawet do kieszeni, nie mówiąc o damskiej torebce czy męskim plecaku, w których mieści się dużo więcej.
Fajne jest jednak to, że w polityce niektórych sklepów wprowadzane jest jednak dopytywanie klienta czy pakować w torebkę. Pytanie to wywołuje chwilę zastanowienia w konsumencie i bardzo często odpowiedź negatywną. Zachęcam zatem do zadawania sobie samemu takiego pytania. Na jakichś większych zakupach ubraniowych możemy przecież świeżo zakupiony ciuch włożyć do torebki z innym logo.

Uprzedzam jednak, że walka z siatką jest nieustanna. W pobliżu naszego mieszkania mamy taki mały, osiedlowy sklepik, który prowadzi przeuprzejma i przemiła rodzina. I zawsze lubią dać kilka siatek, chyba jako dowód swojej sympatii. Ostatnio Piotrek poszedł po winogrona i chleb  uzbrojony w siatkę z domu, a i tak wrócił z nową, "bo winogrona się panu pogniotą". W pasmanterii natomiast kupowaliśmy dwa metry tasiemki, która mieściła się w zamkniętej dłoni. Na naszą kwestię - proszę nie pakować do torebki - pani się oburzyła, bo przecież tasiemka może się rozwinąć po drodze... O nieeeeeee, tylko nie to! ONA MOŻE SIĘ ROZWINĄĆ!!!! Może to jakiś przesąd pasmanteryjny, o tasiemce, która rozwinąć się nie powinna, bo do końca tygodnia nie sprzeda się ani jeden guzik... Nie chcieliśmy denerwować pani i mini siatunię wzięliśmy, ale nie jestem z nas dumna.

A moje ulubione, alternatywne zastosowanie siatki poniżej:

Zdjęcie oryginalnie pochodzi z Allegro z aukcji sprzedaży futra; widziałam je na wystawie w Centrum Sztuki Współczesnej, gdzie należało do wystawy Real Foto Mikołaja Długosza i było częścią zbioru zdjęć aukcyjnych, na których ludzie oprócz rzeczy, które sprzedają, nieświadomie (?) pokazują też kawałek siebie i swojego życia. Tworzy to naprawdę ciekawy i śmieszny obraz. Zainteresowanych odsyłam do kilku fotek z wystawy np. tu:
Zdjęcia są też dostępne w formie książkowej wydanej przed wydawnictwo Ha!art. Naprawdę można tam znaleźć niezwykłe perełki.
Tak więc niektóre z siatek to już dzieła sztuki. Nie mniej cała reszta to paskudne śmieci.

Wracając do tematu: foliowe siatki koniecznie wyrzucajmy do kontenerów z plastikiem. Może uda się je przetworzyć. Aczkolwiek dane np. z USA wskazują, że tylko 1 do 2% z nich podlega recyklingowi... Dlatego w tym przypadku największy nacisk powinniśmy jendnak położyć na ich ogranicznanie niż powtórne wykorzystanie.

POZIOM 2

Oczywiście bojkotujemy foliowe reklamówki i używamy toreb materiałowych. 

Są bardzo łatwo dostępne w sprzedaży, nie mówiąc o tym, że co sprawniejsi i zdolniejsi mogą sobie nawet takie uszyć. Mają także tę przewagę, że są bardziej wytrzymałe. I mogą być naprawdę ładne. Można sobie także taką przywieźć z zagranicznej wycieczki i wtedy wszyscy będą widzieli, gdzie byliśmy jeszcze długo po urlopie. Zwłaszcza, że  naklejki lotniskowe przytwierdzane do toreb są już passé...

Jako, że rozpisywać się nad wyższością wielorazówki nad jednorazówką nie zamierzam, bo temat uważam za oczywisty, zamieszczę za to kilka zdjęć super toreb. Wszystkie pochodzą z jednej firmy; ważą 40 gr a dźwigają do 20 kg, są wodoodporne, łatwo je zwinąć i zapiąć w mały rulonik i są zaprojektowane przez artystów przez co są PIĘKNE. Oczywiście zamieszczam je bardziej jako ciekawostkę, bo daleka jestem od tego, aby to, co "ekologiczne" kojarzyć z niepotrzebnym wydawaniem pieniędzy na modne gadżety. Chociaż mieć którąś z poniższych toreb bardzo bym chciała!!! A Wy?

Od razu przedstawię Wam, kto znany trzyma poziom i nie używa foliówek tylko powyższe torby. A że wchodzimy na amerykański grunt to z nazwiskami nie będą przelewki. Oto sławni planetarianie: Sarah Jessica Parker, która byle czego przecież nie nosi, córka Państwa Obama - Malia, Jessica Alba, Justin Timberlake i Jessica Biel. Jest jeszcze kilka innych osób, ale to w końcu nie kundelek tylko blog ekologiczny, więc dość.
I love Justin T.
  

POZIOM 3

Podczas, gdy da się uniknąć znoszenia do domu kolejnych siatek w bardzo prosty, wspomniany na 2-im poziomie sposób, to schody zaczynają się, gdy chcemy kupić wędlinę, mięso czy ser bez "złego dotyku" folii. W superhipermarketach to nie przejdzie; próbowałam kiedyś w hali jednej z wielkich sieci namówić panią ekspedientkę, aby wędlinę zapakowała mi tylko w papier, bez wkładania w foliową torebkę. Niestety, nie mogła tego zrobić, ze względu na procedury... Walczyć z tym nie zamierzam. Mogę natomiast kupować te produkty w innych miejscach, gdzie zapakowane będą już tylko w papier. Wymaga to oczywiście poszukania odpowiednich sklepów w swojej okolicy. Mięso natomiast można poprosić o zapakowanie w pudełka. W sobotę Piotrek zrobił to po raz pierwszy na bazarze pod Halą Mirowską, gdzie najczęściej robimy wielkie zakupy na cały tydzień i nie napotkał przy tym żadnych problemów. W końcu właścicielom-sprzedawcom zależy przede wszystkim na sprzedaniu swojego produktu, więc nawet duży kawałek mięsa odpowiednio przycinali, aby mieściło się w pojemniki na lody. Jedna z pań nawet stwierdziła, że to świetny pomysł - po czym zapakowała pudełko do siatki...
Muszę Wam się przyznać, że sama bym się wstydziła prosić o to mięso do pudełek, ale widziałam taki sposóba w filmie o brytyjskich "ekofanatykach" i postanowiłam go wypróbować wysyłając na front Piotrka. On, w odróżnieniu ode mnie, wstydzi się niewielu rzeczy. Tu muszę zatem zweryfikować odpowiedź na pytanie jednej z czytelniczek o pseudonimie Wednesday, która po przeczytaniu postu o wodzie butelkowanej, zapytała czy do bycia eko potrzebny jest jej Piotrek. Wtedy wydawało mi się, że dzbanek na przegotowaną wodę wystarczy, ale teraz widzę, że Pio też jest niezbędny...
W każdym razie od dziś mięso u nas będzie wracało z bazaru w grycankach. 

Zakończyć chciałam trochę optymistyczniej, tzn. przykładem, że coś fajnego z tych siatek da się jednak zrobić. Mianowicie przedstawiam Wam bardzo proste portfele zrobione z przemielonych siatek i gazet z ulic Delhi zresztą. Robione są przez grupę Holstee. To ci od manifestu This is Life, którego zwizualizowaną formę obejrzało na You Tubie już prawie 1 000 000 osób. Dla tych, co nie widzieli a mają chęć, link poniżej.


     Dla jednych (tych w z wielkich miast, czyli dla mnie) jest to kwintesencja recepty na szczęśliwe życie - w tym zachęta do porzucenia nieciekawej pracy, dla innych (tych z kredytem i rodziną na utrzymaniu, czyli dla mnie) zbiór dobrze brzmiących rad, które mają się czasem nijak do życia. Ogląda się to przyjemnie, jak reklamę jakiejś sportowej firmy odzieżowej; w końcu każdy lubi jeść lody w towarzystwie przyjaciół o zachodzie słońca... W każdym razie mi się podoba to, co zrobili założyciele Holstee, którzy na małą skalę,  próbują produkować rzeczy proste, ładne, ekologiczne i przy produkcji których nikt nie zostaje wykorzystany. Tak jak wspomniane portfele, z których każdy jest inny ze względu na inny skład użytych śmieci. A najbardziej podoba mi się ich wywrotowa z punktu nakręcania sprzedaży "zachęta", aby najpierw dobrze się zastanowić czy naprawdę potrzebujemy ich rzeczy i dopiero zamawiać.
     Przykładowy portfel, którego zapewne nie potrzebujecie, obejrzeć możecie tu:

    A na sam koniec dla tych zupełnie nieprzekonanych, sam Ryan Gosling, który jak się okazuje, też jest czytelnikiem 3poziomów i postanowił wspierać mój blog. Dzięki Ryan, i bez tego wiedziałam, że jesteś wspaniały! Specjalne podziękowanie dla Ann B., która Ryana zna osobiście.