piątek, 26 października 2012

Toaletowo


"Nie będzie tam spłuczki. Nie będziemy się załatwiać do wody, bo to jest najbardziej nieekologiczny sposób załatwiania się. Żadne ssaki lądowe nie załatwiają się do wody. Tylko człowiek wymyślił sobie taki sposób."

Ha! Nareszcie znalazłam prawdziwy 3 poziom, któremu mało kto podskoczy! Po kolei jednak.
Niniejszy artykuł poświęcony będzie właśnie załatwianiu się. W końcu trochę emocji. Obiecuję jednak uważać na język i używać tylko trybu orzekającego, bez czasowników: róbcie, nie róbcie, załatwiajcie się, nie spuszczajcie, wycierajcie, itp...

(Tekst jest długi, więc na samym końcu, pod spodniami Ryana, podsumowanie - jeśli ktoś nie ma czasu).

INTRO

Temat jest naprawdę bardzo zajmujący ze względu na jego codzienną wszechobecność. Duże potrzeby pomnożone przez dużo ludzi generują przeogromne zużycie wody. No właśnie, załatwianie się do wody jest nieekologiczne, ale... innego sobie po prostu nie wyobrażam na co dzień! Myślę, że to jednak najlepszy z możliwych sposobów załatwiania się jaki wymyślił ssak lądowy (co innego ptaki, te mają jeszcze fajniej). I nie ma bardziej komfortowego sposobu niż usiąść na swoim własnym, domowym, czystym i bezpiecznym sedesie. Z gazetą lub bez, jak kto lubi.
Bo jakie mamy alternatywy? Ze wszystkimi innymi formami toalet, których próbowałam wiążą się jakieś fobie. I tak na przykład, super naturalny las to strach (i jego wielkie oczy) przed komarem lub innymi robakami, które mogą atakować w momencie mojej słabości lub chcą wyruszyć w podróż ze mną na mnie... Sławojki z wakacyjnych wyjazdów na wieś to wspomnienie wielkiego dołu tajemnic i powtarzanie w głowie zaklęcia, że przecież "nie da się tam wpaść". I jeszcze te szpary między deskami przez które WSZYSCY mogą cię zobaczyć. Zdecydowanie gorzej było nocą; wyjście z domku działkowego babci do oddalonej o 50 metrów nieoświetlonej "budki" równie nieoświetloną ścieżką to był prawdziwy wyczyn. Alternatywą było cynkowe wiadro na brudy w ganku, ale tam znowu jawiły się inne problemy. Trzeba było wykazać się ekwilibrystyczną zdolnością utrzymania się na takim, a dodatkowo niektóre z nich miały wystające oczka na uchwyt i to już była naprawdę wyższa szkoła z niego skorzystać, siedząc na nim lecz nie siedząc... Moją ulubioną sławojkę spotkałam jednak wiele lat później u kolegi na działce. Ta w ogóle nie posiadała drzwi. I przyznaję, że zupełnie nie były potrzebne bo zasłaniałyby widok na piękne pole i łąkę. O parkingach w dawnym stylu i przyległych zaminowanych laskach nie chcę nawet wspominać, bo to słaby temat i już mi się robi niedobrze. Już nawet lepsze są toi-toi, które pachną dla mnie jak... Paryż. To tam po raz pierwszy wyjechałam na Światowe Dni Młodzieży, w których uczestniczyły setki tysięcy ludzi; niebieskie budki przy takich tłumach to była codzienność. Pierwszy wielki wyjazd, pierwsze toi-toi i stolica szyku zawsze staje mi przed oczami gdy mijam taki przybytek. Pozostaje jeszcze wakacyjne załatwianie się do jeziora i morza, a nawet basenu. Tak, przyznaję się do tego, ale  przysięgam, to było ponad 20 lat temu, czyli byłam wtedy dzieckiem. Choć nie powiem - miałam świadomość, że chyba jednak nie powinnam... Pamiętam, że strasznie się bałam, bo ktoś mi powiedział, że na Zachodzie to jak się nasika do basenu to mocz zmienia kolor na czerwony i wszyscy widzą, kto narobił. Do dziś nie wiem czy to prawda; ale wiem na pewno, że w Polsce 20 lat temu nie mieli takiej zaawansowanej technologii... Swoją drogą, podobno nie każdy umie załatwić się do akwenu. Mnie to tylko dziwi. No i wróciłam tym samym do załatwiania potrzeb do wody.

Nawet jeśli spuszczanie wody jest nieekologiczne, to uważam je jednak za zdobycz cywilizacyjną, z której bardzo ciężko byłoby mi zrezygnować. Dlatego tym bardziej szanuję i cenię pana od tego cytatu na początku. Na 3 poziomie przeczytacie o jego sposobach ulżenia sobie i planecie. Wszystkim innym pozostaje nadzieja, że nigdy nie zabraknie nam wody pitnej oraz wejście na poziom 1 i 2.

A wejść na któryś na pewno warto, ponieważ zaoszczędzić można wodę (a więc i pieniądze) oraz... drzewa (!). Przyjmuje się, że jedna osoba zużywa dziennie od 125 do 150 l wody. Z tego najwięcej, bo około 38 l wody potrzebnych jest do spłukiwania miski ustępowej; dla porównania 33 l żuzywa się średnio na kąpiel pod prysznicem. Jeśli oszczędność nawet kilku litrów pomnożymy przez 365 dni w roku i liczbę domowników oraz wszystkich, którzy ją oszczędzają to wyjdzie nam naprawdę wielkie jezioro PITNEJ wody. No właśnie, bo problem głównie tkwi w tym, że nasze nieczystości spłukujemy cenną wodą pitną. Może w lepszym świecie przyszłości powszechne staną sie instalacje zużywające do spłukiwania deszczówkę lub tzw. wodę szarą, czyli wodę już użytą w gospodarstwie domowym, ale nie zanieczyszczoną fekaliami. Myślę, że woda z pralki po praniu użyta w naszych toaletach nikomu by nie przeszkadzała. Tymczasem jednak takie instalacje to zupełne wyjątki w eko-domach.

Jeszcze tylko włączcie sobie tematyczne wideo - czyli jedną z moich ulubionych wokalistek w równie pięknej, co ona sama piosence o syrenie, która do wody załatwiać się nie chciała więc została człowiekiem, co zupełnie nie rozwiązało jej problemu - i przechodzimy do meritum.


POZIOM 1

Jak zwykle łatwizna, czyli stosowanie dwudzielnych przycisków spłukujących przy miskach ustępowych. Niby nic trudnego, ale jak się tak dobrze zastanowić to w większości wypadków tu także działamy automatycznie i często wciskamy, co popadnie. Zwłaszcza nie będąc u siebie w domu. A tu tymczasem wystarczy skupić się na setną sekundy i dopiero nadusić (już nie pamiętam, gdzie tak mówią, ale lubię gdy ktoś nadusza np. spację na klawiaturze) odpowiedni przycisk.

W starego typu toaletach, gdzie nie ma "dwudzielności" a rezerwuar nie jest zabudowany, można zastosować domowy sposób, aby zmniejszyć pobór wody, czyli włożyć do niego wypełnioną butelkę wody i obciążyć ją. W ten sposób zmniejszymy objętość spływającej do zbiornika wody, której właśnie w starego typu toaletach pobiera się najwięcej (na pewno więcej niż potrzeba).

POZIOM 2

Zacznę od papieru toaletowego. Każdy lubi ten miękki, wiadomo. Do tego jeszcze kolor w odcieniu glazury, 3 warstwy i delikatne nadruki lub wytłoczenia. Tymczasem ten luksus wykonany jest z celulozy pozyskanej oczywiście z drzew, które na tę okazję specjalnie ścinamy, następnie w długich procesach przetwarzamy mechanicznie lub chemicznie. W jaki sposób się to odbywa i co w tym procesie jest niebezpieczne dla wody, powietrza, gleby i nas samych profesjonalnie opisane jest tutaj:
http://www.ekonsument.pl/a66525_przemysl_drzewno_papierniczy.html
Zdecydowanie przyjaźniejsze jest używanie papieru z makulatury. Oczywiście do jego produkcji przy odzyskiwaniu materiału też zużywane są zasoby naturalne takie jak woda czy energia, nie mniej proces jest zdecydowanie mniej szkodliwy i co najważniejsze, nie ścinane są drzewa w tak błahym celu.
Tu od razu przyznaję się, że do niedawna używałam tego ekskluzywnego papieru w rumianki, labradorki i inne wiewiórki. Ten szary kojarzył mi się ze szkołą, urzędem, szpitalem i toaletą w PKP. Niniejszy temat skłonił mnie jednak do poszukania kompromisu pomiędzy dotychczasową wygodą i przyzwyczajeniem a odpowiedzialnym wyborem. I tu jak zwykle pojawia się mój eko pomocnik w postaci Piotrka, który z zakupów przyniósł to, czego szukałam. Papier, kupiony akurat w największej sieciówce drogeryjnej, wykonany właśnie ze 100% makulatury, ale tylko białej makulatury. Nie jest więc wcale taki szary - choć bielszy niż Vizir też nie - i co ważne, nie jest szorstki - choć oczywiście daleko mu do aksamitnej miękkości. Nie odczułam jednak jakoś boleśnie klasowego spadku. Dlatego go polecam (uwieczniony na środkowej fotce). Jest o połowę tańszy, dlatego trzeba kucnąć, jak się chce go znaleźć w sklepie...

Jest także eko-papier ze zrównoważonej wycinki lasu, ale makulaturowy zdecydowanie bardziej mnie przekonuje. Przynajmniej mam świadomość, że żadne drzewo nie zostało ścięte na moje przyziemne potrzeby. A jak do kogoś nie przemawia ścinane, spadające kilkudziesięcioletnie drzewo to może przemówi rozbite ptasie gniazdo, którego już nie odnajdzie na drzewie mama-ptak i będzie tak strasznie zdziwiona, albo rodzina jeży rozdzielona w czasie ucieczki przed zmiażdżeniem (przy okazji pozdrawiam Jerzego M.!) albo wiewiórka, co jak gdyby nic zeszła po orzecha i nie miała już gdzie wracać. A jeśli te tanie triki emocjonalne nie działają na Was to spójrzcie na tych poniżej. Jeśli oni nie poruszają Twojego sumienia, to nie masz serca drogi czytelniku! Albo jesteś zbyt młody, żeby ich pamiętać.


Dla tych, co chcieliby nadrobić swoją ekologiczną edukację polecam odcinek Krecika w mieście.
http://bajki.onet.pl/krecik,krecik-w-miescie,43378,0,43460,odcinek.html
W dzieciństwie lektura książki o wycince lasu tej trójki przyjaciół zrobiła na mnie piorunująco smutne wrażenie. Teraz odświeżyłam sobie tę bajkę i stwierdzam, że nadal na mnie działa, zwłaszcza z tym przejmującym podkładem muzycznym.
Kończąc wątek papieru z makulatury, zachęcam chociaż do spróbowania tego rossmannowego. Może zostaniecie przy nim na dłużej? Dla krecika!


Natknęłam się jeszcze w sieci na alternatywę dla papieru - szmatki wielokrotnego użytku, które trzeba prać, ale że 4 poziomu nie przewidziałam w blogu, to ten wątek szybko zamykam!!! fuj

A teraz o 2 poziomie oszczędzania wody. Łatwo wcale nie będzie, ale 3 poziom jest już zarezerwowany dla tego pana od ssaków lądowych, więc na 2-im muszę zmieścić poniższe propozycje.

Wspominałam wyżej o wodzie szarej, którą specjalna instalacja mogłaby doprowadzać do naszych spłuczek. Jako, że jednak pewnie nikt z nas takiej nie ma, chętnym i zaangażowanym lub po prostu bardzo oszczędnym pozostaje ręczne zalewanie wodą szarą, co ma także ekonomiczne znaczenie w domach, gdzie płaci się potrójnie za toaletę: za prąd przy pompowaniu wody, za samą wodę oraz wywóz szamba. Wcale nie jest jednak łatwe taką wodę na własną rękę odzyskać. Pralki zazwyczaj mają odpływ zabudowany. Może woda z kąpieli? Mi zostaje prawie codziennie w wanience woda po kąpieli Małej eM. i próbuję jakoś ją spożytkować. Zwłaszcza, że ona w ogóle nie jest szara. Nie wiem, czy w ogóle różni się czymś przed i po kąpieli (Mała eM. jest jeszcze naprawdę mała; ma kilka miesięcy)... Myłam już więc podłogę taką wodą a czasami także używałam do spłukiwania toalety, przy czym wcale nie jest łatwo trafić wanienką do celu. To znaczy TYLKO do celu. Kończy się zawsze także na myciu podłogi w łazience. (Pio powiedział, że fragment o używaniu tej wody do mycia podłogi może być odpychający dla czytelników i powinnam go usunąć; naprawdę to jest obrzydliwe?).

Drugi sposób oszczędzania sprawdza się w pewnych okolicznościach. Jednym może przyjść łatwiej, drugim w ogóle nie podejdzie, ale napisać warto - może ktoś się skusi. Mianowicie chodzi o to, żeby nie spuszczać wody zawsze... Dokładniej i wprost: nie spuszczać wody po siku tylko poczekać na kolejne, albo jeszcze kolejne... Przy czym wyraźnie zaznaczam, że nie jest to dobry pomysł do stosowania w pracy, knajpie, w gościach i ogólnie w toaletach publicznych. W zaciszu jednak swojego domu, jeśli przebywamy w nim sami (na stałe lub chwilowo, bo domownicy wyszli) myślę, że jest do zrobienia. Znalazłam nawet gwiazdę, która tak robi. Z Ameryki gwiazdę. Jeśli chcecie wiedzieć, kto to, skopiujcie do wyszukiwarki "zwolenniczka rygorystycznego oszczędzania wody" i nie zdziwcie się, na jaki profesjonalny portal Was przekieruje :-)

I ostatni sposób. Choć podany z lekkością i humorem poważnie traktuje możliwe oszczędności wody, czyli 12 litrów dziennie, a rocznie 4 380! Czy u Was scenariusz wieczornego lub porannego mycia wygląda tak, że najpierw rozbieracie się do rosołu, po czym siadacie i załatwiacie potrzebę, spuszczacie wodę i dopiero wskakujecie pod prysznic? Dla ekologów z Brazylii wydaje się to bez sensu, dlatego mają swoją propozycję. Spot jest w języku portugalskim, ale znalazłam wersję z angielskimi podpisami do tych super piskliwych głosików. No i pojawia się sporo gwiazd: ja znalazłam Jordana, Gandhiego i Hitchcocka, ale jest ich więcej.
So if you pee, you're invited!


Super jest ta reklama, i te dzieciaki, i te absurdalne postaci. Też chcę być jak... trapezista!


POZIOM 3 

No i nareszcie dochodzimy do mojego bohatera. Odsyłam Was jednak do materiału filmowego, bo już nie mam siły pisać, a zresztą sam wytłumaczy Wam najlepiej, na czym polega ekologiczne załatwianie się bez używania wody. Do ósmej minuty będziecie wiedzieli już wszystko o jego łazience!
Swoją drogą, bardzo polubiłam tego pana. Mimo, że jest "ekstrem(ent)istą" to o swoich poglądach opowiada tak łagodnie i spokojnie, że myślę sobie, że takich ludzi chciałabym spotykać więcej. Choć może nie korzystać z ich toalety.

http://tvnplayer.pl/programy-online/rozmowy-w-toku-odcinki,63/odcinek-1926,karmie-dziecko-pokrzywami,S00E1926,3004.html
Karmię dziecko pokrzywami - niezły tytuł, prawda? Prawie tak dobry jak Nie śpię, bo trzymam kredens...


Jeśli zdecydujecie się na obejrzenie całego programu, uważajcie na tę panią w okularach i jej zawiniątko. Jak zacznie je rozwijać - zamknijcie oczy!

A na koniec boskie stworzenie Ryan Gosling z trochę innym pomysłem na oszczędzanie wody. Brawo Ryan - liczy się każda inicjatywa!
PS. Jeśli skorzystacie z propozycji Ryana, odpuśćcie już sobie te brazylijskie rady...


PODSUMOWANIE

POZIOM 1
- świadome używanie dwudzielnej spłuczki
- ograniczenie poboru wody w starego typu rezerwuarach

POZIOM 2
- papier toaletowy z makulatury
- spuszczanie wody wg zasady: brązowe spuszczamy, żółte zostawiamy
- siku pod prysznicem

POZIOM 3
do obejrzenia - link powyżej






niedziela, 7 października 2012

Zafoliowani


 
Siatki - kolejny nieodłączny element naszego codziennego życia. I krajobrazu. Fotka powyżej z czerwonym dachem w tle to widok z mojego pokoju w mieszkaniu rodziców. No właśnie, dawno już tam nie mieszkam, ale to nadal "mój pokój". I mimo, że wnętrze bardzo się zmieniło to widok przez okno tylko nieznacznie - siatka nadal wisi na drzewie nieczuła na pogody, miesiące, pory roku i lata... Tę jedną akurat lubię, bo to widok z mojego pokoju. Miliarda innych, które nas otaczają już nie znoszę.



INTRO

Niestety foliowa siatka ma mnóstwo zalet, które trudno podważyć. 
Jest praktyczna. 
Prawie nic nie waży.
Tak tania w produkcji, że rozdawana "za darmo" (choć nie oszukujmy się, jej koszt jest po prostu rozproszony na inne produkty w sklepie).  
Ma dziesiątki oczywistych i nieoczywistych zastosowań, choćby jako ochrona fryzury w trakcie deszczu...

Pamiętam pewną podróż autobusem. Naprzeciwko mnie siedziała starsza pani i gładziła, a raczej usztywniała na kolanach grubą reklamówkę takiego typu jak dawane w sklepach odzieżowych. Musiałam odwrócić się w stronę okna, bo trudno przyglądać się współpasażerom cały czas (a nie powiem, lubię się pogapić). Kiedy z powrotem wróciłam do pani, ta miała już postawioną na sztorc torbę na głowie, gotowa do wysiadki na deszcz niczym Napoleon w swoim nakryciu głowy do ataku.... Po chwili mój szoku ustąpił podziwowi dla jej ekstragawancji. Ta torba była na wysokość jak dwie głowy...

Wady foliówek: przez większość z nas traktowane są jako jednorazówki, a więc wyrzucane średnio po kilkunastu minutach użytku. Dalej toczą swoje drugie, bardzo długie życie poza naszym gospodarstwem (od 100-400 lat, bo nie mam tu na myśli siatek biodegradowalnych). Największa część trafia na wysypisko na wieki. Niektóre zażywają wolności i latają, gdzie je wiatr poniesie; część z nich w końcu zawisa na drzewach, ląduje w kałuży, rzece, morzu, oceanie... Fakty na temat siatek-śmieci są zatrważające. Jako że produkuje się ich zyliony sztuk, to do ich produkcji potrzeba miliardów ton ropy naftowej. Już przy samej produkcji wytwarzane są straszne ilości dwutlenku węgla i toksyn, które lądują w powietrzu, wodzie i glebie. A pozostaje jeszcze życie po życiu takiej niewinnej siatki, które jest dla niektórych stworzeń mordercze. Tysiące zwierząt wodnych i ponad milion ptaków rocznie umiera z powodu zanieczyszczeń plastikowymi odpadami. Podobno na 1 milę kwadratową oceanu przypada 46 000 kawałków plastiku... Widzieliście kiedyś zdjęcia takich wysp śmieci pływających po oceanie? Wygląda to strasznie. Ptaki, choć nie tylko one, często zaplątują się w siatkę i w efekcie, nie mogąc latać, umierają. Ponadto zwierzęta często połykają  kawałki plastiku (podobnie jak nakrętki od butelek), co zatyka ich jelita i powoduje śmierć głodową. Nie chcę epatować zdjęciami takich biednych istot, ale dla mnie przemawiające było szczególnie zdjęcie wyschniętego już szkieletu jakiegoś dużego ssaka, gdzie w miejscu jego żołądka leżeła zbita kula przeróżnych plastikowych odpadów. Odpady te zostaną zresztą po nim jeszcze na setki lat, kiedy po jego szkielecie nie będzie już śladu. Choćbyście nie byli eko-entuzjastami, nie wierzę, że chcielibyście żeby od Waszej torebki zginął choćby jeden ptak (nawet jeśli macie na pieńku z gołębiem z Waszego balkonu) a co dopiero delfin, czy jakieś nasze, bardziej lokalne stworzenie.

Torebki foliowe mają jeszcze jedną istotną wadę, mianowicie przyczyniają się do powodzi, poprzez zatykanie odpływów. I wcale nie są to jakieś pojedyncze przypadki. Na ile palący jest to problem niech świadczy ostatnio wprowadzony w Delhi CAŁKOWITY zakaz używania foliówek. Za jego złamanie grozi do pięciu lat pozbawienia wolności plus kara pieniężna do 100 tys. rupii, czyli około 6 tys. zł. W porze monsunowej torby-śmieci zatykają odpływy kanalizacyjne i powodują podtopienia a wg szacunków, w stolicy Indii każdego DNIA, zużywa się 10 mln toreb foliowych.

Zanim przejdę do 3 poziomów, jeszcze kultowa scena filmowa z siatką w roli głównej w niezapomnianym American Beauty. 



No ale koniec z melancholią. 
Niech ta muzyka Was nie rozleniwi a jedna siatka celebrytka niech nie przesłoni prawdy, że są one naprawdę niesamowicie groźne dla przyrody, czyli dla nas samych też. Pamiętacie o zdychającym delfinie, który ma zapchany plastikiem żołądek, prawda?

POZIOM 1

Dajmy na to, że nie jesteś w stanie - z jakichś bardzo ważnych powodów - zabierać siatek z domu i MUSISZ brać zawsze nowe w sklepie. Postaraj się zatem pakować je maksymalnie do pełna, aby ograniczyć chociaż ich ilość. Tak na granicy ryzyka rozsypania się ziemniaków tuż przed domem... 

Poszukaj jakichś kolejnych zastosowań dla siatek. I nie mam tu na myśli tworzenia z nich abstrakcyjnych żyrandoli.
Ja np. ze względu na źle zaplanowaną szufladę na pojemniki do śmieci, ten właściwy na odpadki nierecyklingowane mam dość mały, więc zamiast "właściwych" worków na śmieci, używam właśnie siatek, których mimo naprawdę sumiennych starań, aby ich nie znosić do domu, ciągle mam spory zbiór (ostatnio go nawet przeprowadzałam ze sobą). Co prawda wg Piotra ten pomysł jest słaby, bo te siatki powinny trafić do pojemników na plastik. Moim zadniem jest dobry, bo nie kupuję dodatkowych worków na śmieci. Nie wiem jednak na ile jest to dyskusja o ekologii a na ile trzymanie się swojej racji, czyli istota życia w związku...

Najbardziej jednak zachęcam do zabierania już tych przyniesionych ze sklepu siatek ponownie na zakupy. To znowu tylko kwestia nawyku, aby warzywa pakować w siatkę z kieszeni zamiast ze sklepowego rulonu. Podobnie w warzywniakach. Niektórzy sprzedawcy, którym wręczam własną siatkę, patrzą na mnie dziwnie, ale większości jest to zupełnie obojętne. W swojej torbie, bagażniku czy plecaku staram się zawsze mieć z pięć takich torebek na nieplanowane zakupy. W końcu one nic nie ważą. 

Ogólnie zachęcam do postawy "siatka parzy". 
Wiadomo, że większą grupę stanowią ekspedienci, którzy w ogóle nie będą nas pytali o to, czy nasze sprawunki pakować w siatkę, przez co i my nie zastanowimy się nad zasadnością jej brania. I oni i my działamy automatycznie. I tak, np. tabletki z apteki lądują w mini siatuni, kolczyki ze sklepu w kolejnej, książka w następnej, itd. A wymieniłam celowo małe gabaryty, które swobodnie zmieszczą się nawet do kieszeni, nie mówiąc o damskiej torebce czy męskim plecaku, w których mieści się dużo więcej.
Fajne jest jednak to, że w polityce niektórych sklepów wprowadzane jest jednak dopytywanie klienta czy pakować w torebkę. Pytanie to wywołuje chwilę zastanowienia w konsumencie i bardzo często odpowiedź negatywną. Zachęcam zatem do zadawania sobie samemu takiego pytania. Na jakichś większych zakupach ubraniowych możemy przecież świeżo zakupiony ciuch włożyć do torebki z innym logo.

Uprzedzam jednak, że walka z siatką jest nieustanna. W pobliżu naszego mieszkania mamy taki mały, osiedlowy sklepik, który prowadzi przeuprzejma i przemiła rodzina. I zawsze lubią dać kilka siatek, chyba jako dowód swojej sympatii. Ostatnio Piotrek poszedł po winogrona i chleb  uzbrojony w siatkę z domu, a i tak wrócił z nową, "bo winogrona się panu pogniotą". W pasmanterii natomiast kupowaliśmy dwa metry tasiemki, która mieściła się w zamkniętej dłoni. Na naszą kwestię - proszę nie pakować do torebki - pani się oburzyła, bo przecież tasiemka może się rozwinąć po drodze... O nieeeeeee, tylko nie to! ONA MOŻE SIĘ ROZWINĄĆ!!!! Może to jakiś przesąd pasmanteryjny, o tasiemce, która rozwinąć się nie powinna, bo do końca tygodnia nie sprzeda się ani jeden guzik... Nie chcieliśmy denerwować pani i mini siatunię wzięliśmy, ale nie jestem z nas dumna.

A moje ulubione, alternatywne zastosowanie siatki poniżej:

Zdjęcie oryginalnie pochodzi z Allegro z aukcji sprzedaży futra; widziałam je na wystawie w Centrum Sztuki Współczesnej, gdzie należało do wystawy Real Foto Mikołaja Długosza i było częścią zbioru zdjęć aukcyjnych, na których ludzie oprócz rzeczy, które sprzedają, nieświadomie (?) pokazują też kawałek siebie i swojego życia. Tworzy to naprawdę ciekawy i śmieszny obraz. Zainteresowanych odsyłam do kilku fotek z wystawy np. tu:
Zdjęcia są też dostępne w formie książkowej wydanej przed wydawnictwo Ha!art. Naprawdę można tam znaleźć niezwykłe perełki.
Tak więc niektóre z siatek to już dzieła sztuki. Nie mniej cała reszta to paskudne śmieci.

Wracając do tematu: foliowe siatki koniecznie wyrzucajmy do kontenerów z plastikiem. Może uda się je przetworzyć. Aczkolwiek dane np. z USA wskazują, że tylko 1 do 2% z nich podlega recyklingowi... Dlatego w tym przypadku największy nacisk powinniśmy jendnak położyć na ich ogranicznanie niż powtórne wykorzystanie.

POZIOM 2

Oczywiście bojkotujemy foliowe reklamówki i używamy toreb materiałowych. 

Są bardzo łatwo dostępne w sprzedaży, nie mówiąc o tym, że co sprawniejsi i zdolniejsi mogą sobie nawet takie uszyć. Mają także tę przewagę, że są bardziej wytrzymałe. I mogą być naprawdę ładne. Można sobie także taką przywieźć z zagranicznej wycieczki i wtedy wszyscy będą widzieli, gdzie byliśmy jeszcze długo po urlopie. Zwłaszcza, że  naklejki lotniskowe przytwierdzane do toreb są już passé...

Jako, że rozpisywać się nad wyższością wielorazówki nad jednorazówką nie zamierzam, bo temat uważam za oczywisty, zamieszczę za to kilka zdjęć super toreb. Wszystkie pochodzą z jednej firmy; ważą 40 gr a dźwigają do 20 kg, są wodoodporne, łatwo je zwinąć i zapiąć w mały rulonik i są zaprojektowane przez artystów przez co są PIĘKNE. Oczywiście zamieszczam je bardziej jako ciekawostkę, bo daleka jestem od tego, aby to, co "ekologiczne" kojarzyć z niepotrzebnym wydawaniem pieniędzy na modne gadżety. Chociaż mieć którąś z poniższych toreb bardzo bym chciała!!! A Wy?

Od razu przedstawię Wam, kto znany trzyma poziom i nie używa foliówek tylko powyższe torby. A że wchodzimy na amerykański grunt to z nazwiskami nie będą przelewki. Oto sławni planetarianie: Sarah Jessica Parker, która byle czego przecież nie nosi, córka Państwa Obama - Malia, Jessica Alba, Justin Timberlake i Jessica Biel. Jest jeszcze kilka innych osób, ale to w końcu nie kundelek tylko blog ekologiczny, więc dość.
I love Justin T.
  

POZIOM 3

Podczas, gdy da się uniknąć znoszenia do domu kolejnych siatek w bardzo prosty, wspomniany na 2-im poziomie sposób, to schody zaczynają się, gdy chcemy kupić wędlinę, mięso czy ser bez "złego dotyku" folii. W superhipermarketach to nie przejdzie; próbowałam kiedyś w hali jednej z wielkich sieci namówić panią ekspedientkę, aby wędlinę zapakowała mi tylko w papier, bez wkładania w foliową torebkę. Niestety, nie mogła tego zrobić, ze względu na procedury... Walczyć z tym nie zamierzam. Mogę natomiast kupować te produkty w innych miejscach, gdzie zapakowane będą już tylko w papier. Wymaga to oczywiście poszukania odpowiednich sklepów w swojej okolicy. Mięso natomiast można poprosić o zapakowanie w pudełka. W sobotę Piotrek zrobił to po raz pierwszy na bazarze pod Halą Mirowską, gdzie najczęściej robimy wielkie zakupy na cały tydzień i nie napotkał przy tym żadnych problemów. W końcu właścicielom-sprzedawcom zależy przede wszystkim na sprzedaniu swojego produktu, więc nawet duży kawałek mięsa odpowiednio przycinali, aby mieściło się w pojemniki na lody. Jedna z pań nawet stwierdziła, że to świetny pomysł - po czym zapakowała pudełko do siatki...
Muszę Wam się przyznać, że sama bym się wstydziła prosić o to mięso do pudełek, ale widziałam taki sposóba w filmie o brytyjskich "ekofanatykach" i postanowiłam go wypróbować wysyłając na front Piotrka. On, w odróżnieniu ode mnie, wstydzi się niewielu rzeczy. Tu muszę zatem zweryfikować odpowiedź na pytanie jednej z czytelniczek o pseudonimie Wednesday, która po przeczytaniu postu o wodzie butelkowanej, zapytała czy do bycia eko potrzebny jest jej Piotrek. Wtedy wydawało mi się, że dzbanek na przegotowaną wodę wystarczy, ale teraz widzę, że Pio też jest niezbędny...
W każdym razie od dziś mięso u nas będzie wracało z bazaru w grycankach. 

Zakończyć chciałam trochę optymistyczniej, tzn. przykładem, że coś fajnego z tych siatek da się jednak zrobić. Mianowicie przedstawiam Wam bardzo proste portfele zrobione z przemielonych siatek i gazet z ulic Delhi zresztą. Robione są przez grupę Holstee. To ci od manifestu This is Life, którego zwizualizowaną formę obejrzało na You Tubie już prawie 1 000 000 osób. Dla tych, co nie widzieli a mają chęć, link poniżej.


     Dla jednych (tych w z wielkich miast, czyli dla mnie) jest to kwintesencja recepty na szczęśliwe życie - w tym zachęta do porzucenia nieciekawej pracy, dla innych (tych z kredytem i rodziną na utrzymaniu, czyli dla mnie) zbiór dobrze brzmiących rad, które mają się czasem nijak do życia. Ogląda się to przyjemnie, jak reklamę jakiejś sportowej firmy odzieżowej; w końcu każdy lubi jeść lody w towarzystwie przyjaciół o zachodzie słońca... W każdym razie mi się podoba to, co zrobili założyciele Holstee, którzy na małą skalę,  próbują produkować rzeczy proste, ładne, ekologiczne i przy produkcji których nikt nie zostaje wykorzystany. Tak jak wspomniane portfele, z których każdy jest inny ze względu na inny skład użytych śmieci. A najbardziej podoba mi się ich wywrotowa z punktu nakręcania sprzedaży "zachęta", aby najpierw dobrze się zastanowić czy naprawdę potrzebujemy ich rzeczy i dopiero zamawiać.
     Przykładowy portfel, którego zapewne nie potrzebujecie, obejrzeć możecie tu:

    A na sam koniec dla tych zupełnie nieprzekonanych, sam Ryan Gosling, który jak się okazuje, też jest czytelnikiem 3poziomów i postanowił wspierać mój blog. Dzięki Ryan, i bez tego wiedziałam, że jesteś wspaniały! Specjalne podziękowanie dla Ann B., która Ryana zna osobiście.