Niespodzianeczka! W życiu każdego mężczyzny jest taki moment, że patrzy na swoje slipy/majtki i postanawia już ich nigdy nie prać.
Jeśli nie zasługują na kolejne wskrzeszenie, wyrzucamy je do śmieci. Staramy się je w koszu na śmieci przykryć. Pudełkami po jogurcie, sreberkiem z czekolady.
U pani Korytovej (około 70 lat) mieszkałem ostatnio w marcu. Dziś Korytova na parterze kamienicy na jeden dzień daje mi klucze do mieszkania (mam tam być tylko do jutra, nim przeprowadzę się do pani Stachovej).
Mówi: - A na górze jest mały prezencik dla pana - uśmiecha się - Taka mała niespodzianeczka.
W mieszkaniu, na łóżku - reklamówka.
W środku: slipy, które przed dwoma miesiącami dosłownie wcisnąłem w dno kosza na śmieci i zakryłem dwiema puszkami po tuńczyku.
Wyprane i wyprasowane!
A miała być Praga miejscem, gdzie nie sięga ręka matki."
Mariusz Szczygieł, Dziennik ze strachu, "Duży Format", nr 1000, 25.10.2012
Powyższa śmietnikowa perełka pochodzi z dziennika reporterskiego, który Mariusz Szczygieł prowadzi od ponad 20 lat ze strachu, by nie zapomnieć tego, co słyszy i widzi, a co mógłby później użyć w swoich tekstach.
Zanim przejdę do tematu śmieci w kuchni muszę napisać nie na temat, mianowicie: Pan Mariusz Szczygieł wybitnym reportem jest. Tym, którzy go czytali wyda się to banalne; ale moi drodzy, nie dla każdego oczywistość bywa oczywista. Są tacy, którzy go nie znają. Jeśli jeszcze nie sięgneliście po jego książki lub teksty o Czechach, Polsce, życiu - to zróbcie to koniecznie. Zróbcie sobie literacki raj. Już Wam zazdroszczę tego pierwszego zetknięcia z jego tekstami, jak zawsze gdy pożyczam komuś jeden z moich ukochanych filmów, książek lub płyt.
Ilustrując tekst postanowiłam ten pierwszy kosz, w którym na dnie kryje się sponiewierana na razie niespodzianeczka zrobić taki wystylizowany, czy raczej wypasiony, choć nie miałam puszek po tuńczyku. Bo w końcu to jeden ze znaków naszych czasów - wypasione śmieci, które piętrzą się w naszych koszach i wymagają coraz częstszego opróżniania. Nie macie wrażenia, że z roku na roku tempo "wychodzenia ze śmieciami" jakoś przyspieszyło? Jeśli tak, to znaczy, że się bogacimy, co w sumie jest bardzo fajne. Co jednak jednocześnie nie jest, to wysokie prawdopodobieństwo, że większa ilość śmieci związanych z kuchnią to znak, że jemy i pijemy coraz gorzej. Czyli mniej zdrowo, i coraz bardziej przetworzone produkty.
Jako ilustracja tej tezy niech posłuży znakomity fotoreportaż sprzed wielu lat Petera Menzela (fotografia) oraz Faith D'Aluisio (teksty). Jest to małżeństwo, które przejechało cały świat, aby zbadać zwyczaje kulinarne ludzi. W książce Hungry Planet, która byłam efektem tej podróży znajdziemy analogiczne dla różnych krajów zdjęcia: cała rodzina w miejscu, gdzie mieszka (bo niestety nie zawsze jest to dom) prezentuje tygodniowe zakupy spożywcze. Do zdjęć dołączona jest informacja ile dane zakupy kosztowały oraz wymienione ulubione potrawy. W książce dodatkowo można znaleźć teksty przybliżające zwyczaje danej rodziny. Pamiętam ten fotoreportaż z 2006 roku - ukazał się wtedy w Przekroju - zrobił na mnie niesamowite wrażenie; chodziłam z kartkami wyrwanymi z gazety i pokazywałam znajomym. Przypomniał mi się idealnie do niniejszego tematu; po odnalezieniu go w czeluściach mojego mózgu - a następnie za pomocą nieskładnych haseł - internetu stwierdzam, że wrażenie robi nadal. Nie tylko poprzez przepaść w ilości i jakości produktów, ale także różnorodność ludzi, kształt rodzin (spróbujcie zgadnąć kto jest kim i z kim w Egipcie!), otoczenie (sterylna kuchnia vs. orientalny bałagan), gesty, miny, fruzury... Prawdziwa skarbnica socjologiczno-kulturowa (dla Gosi P. bezpośredni odnośnik do Turcji).
Trochę się boję umieszczać zdjęcia do których nie mam praw, ale podobno na blogach to normalne... W razie kłopotów - zniknę; rozpocznę życie w ekowiosce i nie znajdą mnie pod warstwą mchu i humusu (a czym jest humus przeczytacie na poziomie 3). Umieszczę tylko trzy ważne fotki dla zachęty i odeślę Was do legalnego źródła poniżej. Materiał jest podzielony na dwie części zdjęć rodzin plus trzecia część o miejscach zakupu:
Jako ilustracja tej tezy niech posłuży znakomity fotoreportaż sprzed wielu lat Petera Menzela (fotografia) oraz Faith D'Aluisio (teksty). Jest to małżeństwo, które przejechało cały świat, aby zbadać zwyczaje kulinarne ludzi. W książce Hungry Planet, która byłam efektem tej podróży znajdziemy analogiczne dla różnych krajów zdjęcia: cała rodzina w miejscu, gdzie mieszka (bo niestety nie zawsze jest to dom) prezentuje tygodniowe zakupy spożywcze. Do zdjęć dołączona jest informacja ile dane zakupy kosztowały oraz wymienione ulubione potrawy. W książce dodatkowo można znaleźć teksty przybliżające zwyczaje danej rodziny. Pamiętam ten fotoreportaż z 2006 roku - ukazał się wtedy w Przekroju - zrobił na mnie niesamowite wrażenie; chodziłam z kartkami wyrwanymi z gazety i pokazywałam znajomym. Przypomniał mi się idealnie do niniejszego tematu; po odnalezieniu go w czeluściach mojego mózgu - a następnie za pomocą nieskładnych haseł - internetu stwierdzam, że wrażenie robi nadal. Nie tylko poprzez przepaść w ilości i jakości produktów, ale także różnorodność ludzi, kształt rodzin (spróbujcie zgadnąć kto jest kim i z kim w Egipcie!), otoczenie (sterylna kuchnia vs. orientalny bałagan), gesty, miny, fruzury... Prawdziwa skarbnica socjologiczno-kulturowa (dla Gosi P. bezpośredni odnośnik do Turcji).
Trochę się boję umieszczać zdjęcia do których nie mam praw, ale podobno na blogach to normalne... W razie kłopotów - zniknę; rozpocznę życie w ekowiosce i nie znajdą mnie pod warstwą mchu i humusu (a czym jest humus przeczytacie na poziomie 3). Umieszczę tylko trzy ważne fotki dla zachęty i odeślę Was do legalnego źródła poniżej. Materiał jest podzielony na dwie części zdjęć rodzin plus trzecia część o miejscach zakupu:
POLSKA. Na tym zdjęciu lubię wszystko: nadrealizm wielkiego słonia, miłość do psa, bukiety kwiatów, mnóstwo batonów i meblościankę, w którą idealnie wkomponowano produkty! To fotka, na której czuję się jak u siebie. Rachunek to 150$.
A kto znajdzie wędzoną makrelę?
http://www.time.com/time/photogallery/0,29307,1626519_1373724,00.html |
EKWADOR. Wartość jedzenia to 30$. Zero przetworzonych produktów. Na pewno w tym domu się nie przelewa - nie widać w ogóle mięsa, ale jedzą zdrowo. No i ta radość. Weselszego zdjęcia nie znajdziecie w opublikowanym materiale; nawet Meksykańczycy z ich coca-colą wypadają blado. Sześć razy tańsze (za 5$ tygodniowo), choć nadal zdrowe menu znajdziecie w Buthanie. A wciąż nie jest to najniższa stawka za którą żyją rodziny na świecie; przy czym zdecydowanie przekraczamy granice godnego życia i zdrowej diety.
http://www.time.com/time/photogallery/0,29307,1626519_1373735,00.html |
NIEMCY. Liderzy konsumpcji. 500$ tygodniowo, w tym około 150$ na syntetyczne witaminy i suplementy diety (!). Pierwsze, co rzuca się w oczy to... porządek. Nikt tak równo nie ustawił swoich skarbów. I dla mnie zaskoczenie, że nie są otyli. Albo ćwiczą intesywnie, albo większość ląduje w koszu. A może to cudowna moc wina? Przy okazji zwróćcie uwagę, że wodę piją ze szklanych butelek. Ulubione potrawy: smażone ziemniaki z cebulą, bekon, śledzie, smażony makaron z jajkami i serem, pizza, vanilla pudding.
http://www.time.com/time/photogallery/0,29307,1626519_1373764,00.html |
Jeśli będziecie przeglądać cały materiał, zwróćcie uwagę, która z przedstawionych rodzin europejskich kupuje najmniej przetworzonego jedzenia.
Jeżeli chcielibyście dowiedzieć sie więcej na temat tego projektu to odsyłam Was do wystąpienia autora zdjęć na konferencji TEDMED w 2009. Na pewno nie jest to porywająca prezentacja, do której mogli Was przyzwyczaić mówcy TEDa, ale w tym wypadku nie chodzi o fajerwerki i sexy charts jak to zwykł mawiać pewien Cypryjczyk. Zresztą sam autor mówi, że to nie będzie najlepsza prezentacja, ale na tym mu nie zależy bo w jego wieku, to jego prostata jest większa niż jego ego. Ja tam zresztą mam dużo pokory wobec prowadzenia i robienia prezentacji... Zwłaszcza odkąd na mojej zasnął mi uczestnik. Ten sam dwa razy w odstępie rocznym. W pierwszym rzędzie. I ja nie mam pretensji. Ja mu sie nawet nie dziwię.
(A tak w ogóle to planuję zrobić takie zdjęcie naszego tygodniowego menu. Sama jestem ciekawa ile jemy i ile śmieci przy okazji "produkujemy". Za mną na razie pierwszy dzień zapisywania wszystkiego, co skonsumowaliśmy - od masła na kanapce po imbir w zupie. Na koniec tygodnia odtworzę te zakupy, podliczę, cyknę fotkę na tle meblościanki, umieszczę i Was powiadomię na FB! Wspaniała przygoda, prawda?)
Wnioski ze zdjęć są oczywiste. Chciałoby się wręcz napisać, że im jesteśmy bogatsi tym... głupsi. Gorzej jemy, choć wydajemy na pożywienie więcej pieniędzy; jemy więcej, ale nie dostarczamy sobie wartości odżywczych więc dokupujemy syntetyczne witaminy; wypijamy kilogramy cukru w napojach gazowanych; kupujemy więcej niż potrzebujemy, więc wyrzucamy nadmiar, a przy tym wszystkim generujemy coraz więcej i więcej odpadów... Określenie śmieciowe jedzenie (junk food) nabiera podwójnego znaczenia. A najbardziej ironiczne jest to, że jak chcemy zacząć jeść zdrowo i "organicznie", czyli np. jak Ci ubodzy Ekwadorczycy, to musimy za to zapłacić jeszcze więcej, bo w cywilizowanym świecie naturalne metody uprawy są ekskluzywne... No ale nie o odżywianiu ten tekst ma być, a śmieciach związanych z jedzeniem i kuchnią.
Czas kończyć wstęp. Chciałabym w końcu przedstawić moje sposoby na ograniczenie ilości wszelkiego rodzaju odpadów w kuchni. Na pewno warto je ograniczyć, jeśli nie chcecie zostać zrzędami jak Oskar z ulicy Sezamkowej. On też już się zupełnie zagubił w tym, czy nowe śmieci go cieszą czy smucą. (A Oskara z kiążki starszej nawet niż ja, znalazłam na stronie brainpickings.org - NIESAMOWITEJ skarbnicy wszelkiego rodzaju inspiracji literackich. Stronę prowadzi dziewczyna, która czyta ponad 10 książek tygodniowo z szerokiego zakresu tematycznego a najbardziej wartościowymi fragmentami dzieli się ze swoimi czytelnikami w postaci bardzo ciekawych wpisów). Pod linkiem znajdziecie więcej zrzędliwych obrazków.
http://www.brainpickings.org/index.php/2012/10/24/how-to-be-a-grouch |
POZIOM 1
Po pierwsze: NIE WYRZUCAJMY JEDZENIA! To nieekonomiczne, nieekologiczne, a przede wszystkim niemoralne... Temat jest jednak na tyle ważny i szeroki, że poświęcę mu osobny wpis, więc tymczasem tylko na tym bardzo skromnym apelu poprzestanę.
Ten właściwy poziom 1, o którym chcę pisać to segregowanie śmieci.
Wydaję się, że większość osób, które znam, to właśnie robi. Piszę, co prawda o swoim pokoleniu, ponieważ nasi rodzice najczęściej nie mają takiego nawyku. Myślę, że to kwestia edukacji i że pokolenie naszych dzieci nie będzie sobie wyobrażało, że śmieci można nie segregować, albo mieszać odpadki z jedzenia z tym, co można jeszcze przetworzyć. Tymczasem u mnie w domu rodzinnym od lat trwa walka dobra ze złem: mama wręcz musi ukrywać plastikowe butelki przed tatą, który lubi je "sprzątnąć" przy okazji wyrzucania normalnych śmieci. A wszystko dlatego, że kontenery do recyklingu stoją kawałek od bloku i potrzeba dodatkowego wysiłku, żeby się do nich udać. Jeśli recykling ma być powszechny, na pewno przy każdym zsypie powinien stać pojemnik na to, co da się przetworzyć. Jeśli ma to być poziom 1, którego podjęłaby się większość, nie może wymagać zbyt dużego wysiłku. Ja najbardziej lubię jak stoi jeden pojemnik, do którego można wrzucić plastik, papier, metal i szkło razem, a właściwa segregacja odbędzie się już w sortowni. Zresztą to też ułatwia trzymanie śmieci w domu, kiedy zamiast kilku pojemników, możemy mieć tylko dwa - na recykling oraz pozostałe odpady. W sumie to zawsze można mieć dwa, a najwyżej rozdzielać wszystko już pod właściwymi pojemnikami - w końcu nie są to zazwyczaj śmierdzące śmieci tylko jakieś puszki, butelki czy gazety.
O samej segregacji nie chciałabym pisać więcej. O tym, że warto świadczą tysiące danych, których przytaczanie znudzi mnie samą już przy pisaniu, więc tym bardziej oszczędzę Wam czytania ile żarówek przez ile godzin może świecić, jeśli przetworzymy 1 kg puszek...
Wspomnę tylko o opakowaniach kartonowych na mleko czy soki. Od jakiegoś czasu jest już możliwość odzyskiwania surowców z tychże. Pozostaje tylko pytanie, gdzie je wrzucać - okazuje się, że najczęściej wcale nie do papieru a do tworzyw sztucznych/metalu. Najlepiej jednak przeczytać instrukcje u siebie na osiedlu, bo może się to różnić zależnie od firmy wywożącej śmieci. No i jest jeszcze poziom 1 z gwiazdką, czyli odrywanie plastikowych części z takich kartonów i dołączanie ich do nakrętek, które może zbieracie. (A swoją drogą to odkryłam ostatnio, że w Auchan w Wola Parku jest punkt zbiorczy nakrętek; w razie czego u mnie w domu też).
Gdybyście chcieli dowiedzieć się, jak to się robi w Szwecji to zapraszam na stronę Ambasady Szwedzkiej, np. tu. W tym ekologicznym raju tylko 4% odpadów trafia na składowisko odpadów.
POZIOM 2
Zanim zaczniemy segregować, warto pomyśleć nad tym, aby wyrzucać jak najmniej. Są na to dwa sposoby - można kupować tak, aby ograniczyć wielkość i ilość odpadów lub kupować mniej w ogóle, robiąc wiele rzeczy samodzielnie. Czy znajdziemy na to czas w naszym zabieganym życiu? Pierwsza odpowiedź, która się ciśnie to NIE. Jest to jednak możliwe. Moja koleżanka z rodziną - mężem, siostrą i rodzicami - robi masło, majonez, piwo, wino, kwas chlebowy, kiszoną kapustę (250 kg rocznie! ale to temat na inną, zajmującą historię), dżemy, przeciery pomidorowe. Ponadto uprawiają na Mazurach warzywa, które mrożą na cały rok na zupy. Do tego wędzą wędliny i ryby na warszawskiej działce. I nie zajmują się tylko tym, ponieważ normalnie pracują, dojeżdżają do pracy i stoją w korkach jak każdy. Do tego mają swoje pasje i dziecko, które jak każde dziecko, jest zachłanne na czas rodziców.
Marta to moja koleżanka ze szkoły średniej, która po przeczytaniu pierwszych wpisów na moim blogu objawiła mi się nagle jako przodujący 3poziomowiec. Wcale mnie tym nie zdziwiła, bo zawsze była trochę nienormalna, co w połączeniu z inteligencją dawało i wciąż daje interesujący efekt. W każdym razie Marta oprócz szaleństwa w oczach i zaraźliwego śmiechu ma dużą wiedzę i dostęp do ciekawych informacji plus zapał do dzielenia się nimi ze mną, czyli z nami. Myślę, że wszyscy na tym skorzystamy. Poziom Marty pewnie będzie trudno utrzymać (a jeszcze nie raz o niej przeczytacie), ale cokolwiek jesteśmy w stanie robić sami, będzie jakimś krokiem do przodu w ograniczeniu konsumpcji. Do tego smaczniej i zdrowiej.
Weźmy np. taką pomidorówkę. Dla mnie najlepsza jaka może być to ta mojej mamy, która zawsze smakuje jak ze świeżo zerwanych pomidorów, dzięki jej przecierom. Do tego własnej roboty makaron. Tak naprawdę to nie trzeba albo nie można tego mieszać z ekologią; jeśli komuś zależy na smacznym i wartościowym jedzeniu nie będzie przecież gotował zupy na kostce rosołowej czy kupował jej w wersji instant. A że przy okazji nie przyczyni się dzięki temu do produkcji kolejnych śmieci to w tym wypadku jest kwestią drugorzędną.
Marta to moja koleżanka ze szkoły średniej, która po przeczytaniu pierwszych wpisów na moim blogu objawiła mi się nagle jako przodujący 3poziomowiec. Wcale mnie tym nie zdziwiła, bo zawsze była trochę nienormalna, co w połączeniu z inteligencją dawało i wciąż daje interesujący efekt. W każdym razie Marta oprócz szaleństwa w oczach i zaraźliwego śmiechu ma dużą wiedzę i dostęp do ciekawych informacji plus zapał do dzielenia się nimi ze mną, czyli z nami. Myślę, że wszyscy na tym skorzystamy. Poziom Marty pewnie będzie trudno utrzymać (a jeszcze nie raz o niej przeczytacie), ale cokolwiek jesteśmy w stanie robić sami, będzie jakimś krokiem do przodu w ograniczeniu konsumpcji. Do tego smaczniej i zdrowiej.
Weźmy np. taką pomidorówkę. Dla mnie najlepsza jaka może być to ta mojej mamy, która zawsze smakuje jak ze świeżo zerwanych pomidorów, dzięki jej przecierom. Do tego własnej roboty makaron. Tak naprawdę to nie trzeba albo nie można tego mieszać z ekologią; jeśli komuś zależy na smacznym i wartościowym jedzeniu nie będzie przecież gotował zupy na kostce rosołowej czy kupował jej w wersji instant. A że przy okazji nie przyczyni się dzięki temu do produkcji kolejnych śmieci to w tym wypadku jest kwestią drugorzędną.
No dobra - teraz kilka moich sposobów na "kupowanie mniej śmieci". Nie są jakieś spektakularne, w końcu to tylko zakupy. Chętnie jednak uzupełnię listę o Wasze pomysły.
- Ryż kupujemy w papierowym, nielakierowanym opakowaniu 1kg zamiast kilku mniejszych, gdzie dodatkowo każde 100 gr jest w foliowej saszetce do "wygodniejszego" gotowania. To zresztą jakiś kolejny absurd, że producenci nauczyli nas gotować ryż i kasze w folii... Ale jeśli lubicie gotować sobie plastik to nie będę Was znięchęcała; możecie nawet używać już tych ugotowanych torebek do innych potraw dla nadania im tego miłego posmaku. Tych którzy nie lubią plastikowej kuchni czeka nauka gotowania ryżu na własną rękę. Ja wciąż się uczę, a najlepsze efekty osiągam wkładając garnek z ryżem/kaszą po zagotowaniu i kilku minutach bulgotania zawinięty w ścierkę pod koc lub pościel, czyli w miejce, gdzie w ciepłej atmosferze dochodzi do siebie bez przypalenia i pilnowania go. Tak gotuje się w moim rodzinnym domu. W Piotrka nie. Dlatego kiedy pierwszy raz jadł u mnie ryż, po który mama wyszła z kuchni, mrucząc, że jest już gotowy w wersalce, zupełnie nie wiedział o co chodzi i był w naprawdę śmiesznym szoku, kiedy zobaczył gorący garnek z którym wróciła.
- Ogólnie lepiej jest kupować zbiorcze opakowania niż kilka pojedynczych - dotyczy to bardzo wielu produktów; szczególnie zaś wskazane jest przy tych, których data spożycia jest długa, np. kasze, olej, makaron.
- Nie kupujemy chleba w folii - nie chcemy jej to raz, a dwa to takie pieczywo często ma więcej ulepszaczy i konserwantów niż to zwykłe bez opakowania. Ponadto folia zatrzymuje wilgoć i ułatwia rozwój pleśni.
- Analogicznie nie kupujemy produktów, które zupełnie niepotrzebnie są pakowane, szczególnie owoców i warzyw w folii, plastikowych opakowaniach i na styropianowych tackach. W naturze jedynym odpadem po warzywach i owocach są obierki, a nie plastikowy koszyk, który jest długowieczny. Sprowadza sie to zatem do kupowania owoców/warzyw luzem, np. na bazarach. A kupujac w sklepach, warto pamiętać, aby na pojedynczo kupowane produkty naklejki z ceną przylepiać bezpośrednio, a nie na ten same, ale w torebce.
- Nie kupujemy wody w plastiku, o czym możecie przeczytać szeroko tutaj. Kwestia dotyczy zresztą nie tylko wody, ale ogólnie napojów butelkowanych, które można zastąpić choćby staromodnymi kompotami (dear colleagues, a pamiętacie jak w Tavoli nam kompot zredukowali - to było draństwo!). Kompot jabłkowy zamiast coli! Ja nie jestem uzależniona i piję ją dosłownie od święta, więc mogę takie rzeczy wypisywać. W końcu to mój blog. Ale wiem, że drinki z kompotem nie przejdą. W każdym razie można spóbować ograniczyć, jeśli nie wyeliminować.
- Wszelkie opakowania plastikowe jeśli można zastępujemy opakowaniami szklanymi, papierowymi bądź metalowymi, które póki co są zdecydowanie łatwiejsze do przetworzenia niż plastik.
- Wybieramy butelki zwrotne. Chociaż niestety ten zwyczaj dotyczyć może tylko jednej kategorii, tj. piwa.
- Wybieramy butelki zwrotne. Chociaż niestety ten zwyczaj dotyczyć może tylko jednej kategorii, tj. piwa.
- Ser żółty, wędliny kupujemy na wagę a nie paczkowane. Szczególnie żółte sery, pakowane po kilka plasterków, a każdy z nich oddzielnie zawinięty w folię to przerost formy nad treścią.
- Herbata sypana zamiast w torebkach - przyznaję, tego jeszcze nie stosuję, bo dopiero niedawno na to wpadłam, ale jak tylko nam się skończy ta w torebkach przerzucamy się na sypaną, którą będziemy zalewać w zaparzaczach. W skali pojedynczej herbaty, którą właśnie sobie zrobiłam jedna saszetka to mało i łatwo się usprawiedliwiam tym małym śmieciem. Jednak łatwo sobie wyobrazić, że w wielkiej skali na produkcję sznurków, celulozy do torebek (nie mówiąc o ekskluzywnych piramidkach z jakichś innych materiałów), papierków kolorowo zadrukowanych idą tony przeróżnych materiałów i zostają tony śmieci. Przesada? I tak, i nie. Zresztą takie decyzje redukcyjne przychodzą kaskadowo; zaczyna się od jednej rzeczy, którą można zredukować, a potem proces toczy się dalej i nakręca myślenie, co jeszcze niepotrzebnego można wyeliminować z zakupów. Wiem, że świata tym nie zbawię, ale stać mnie na to, żeby kupować mniej.
- Nie używamy ręczników papierowych. Ręczniki to już pozycja pozaspożywcza (czyli tzw. dragi - dla zboczonych inaczej) - fajna i bardzo wygodna sprawa, ale pamiętacie chyba krecika i spółkę oraz innych leśnych biedaków bez ich domu, prawda? Zachęcam do zamiany tych cudownych ręczników, bez których nie wyobrażacie sobie życia na makulaturowe lub powrót do tradycyjnych ścierek, których na pewno używały lub używają wasze babcie i mamy. Można nimi wytrzeć dokładnie to samo, co tymi papierowymi. Z podłogi też. Założę się, że pierzecie kilka razy w tygodniu, a może codziennie. Dorzucacie wtedy jedną z takich ścierek do prania i nie odczuwacie nawet żadnej trudności związanej z ich utrzymaniem (bo o prasowaniu takich nawet nie myślę). Jeśli do tego będziecie trzymać się zasady Magdy Gessler, że dla kuchennej ścierki jeden dzień to i tak za dużo, estetytka i higiena waszej kuchni wcale nie ucierpi.
W tym temacie polecam np. komplet 10 ścierek z Ikei za 13 złotych, które są bardzo zgrabne i uniwersalne i mogą dobrze służyć do brudnej, kuchennej roboty (do znalezienia na dziale dziecięcym).
Ponadto z przeróżnych opakowań można robić fajne zabawki. Marta ze swoim synkiem z opakowań po śmietanie/jogurcie buduje... miasto. Nie wiem jak, ale kiedyś mam nadzieję na zdjęcie efektu ich pracy. Poniżej natomiast zdjęcie od Agaty P., która ostatnio robiła takie fantastyczne pigwiny z butelek z dziećmi w szpitalu. W sam raz na zimową porę.
A prywatny silnik odrzutowy nie robi na Was wrażenia? Profesjonalna nazwa to ROCKET POWER JET-PACK! Pod zdjęciem link do strony, który prowadzi kreatywna mama z USA.
http://doodlecraft.blogspot.com/2012/04/super-sci-fi-rocket-fueled-jet-pack.html |
Tymczasem to tyle z moich pomysłów na mniej zbytków. Czekam na Wasze.
Kasia B., która sama prowadzi blog kulinarny i testuje przepisy innych, bo nie lubi marnowania jedzenia i składników na przepisy-niewypały podpowiedziała mi w temacie okołokuchennym, że planując kawę na mieście możemy zabrać swój kubek, dzięki czemu unikniemy kolejnego śmiecia a dodatkowo w niektórych sieciówkach taka kawa jest wtedy tańsza. Nie mówiąc o tym, że wyglądamy wtedy zupełnie jak z NiuJork...
Kasia B., która sama prowadzi blog kulinarny i testuje przepisy innych, bo nie lubi marnowania jedzenia i składników na przepisy-niewypały podpowiedziała mi w temacie okołokuchennym, że planując kawę na mieście możemy zabrać swój kubek, dzięki czemu unikniemy kolejnego śmiecia a dodatkowo w niektórych sieciówkach taka kawa jest wtedy tańsza. Nie mówiąc o tym, że wyglądamy wtedy zupełnie jak z NiuJork...
POZIOM 3
Niestety nie znam nikogo, kto to praktykuje w mieszkaniu, ale znam kandydatów - czyli siebie i Martę. Ciekawa jestem, która pierwsza wystartuje w konkurecji: mini kompostownia w bloku.
Poziom 3 dotyczy bowiem odpadów żywnościowych, które zbierają się w kuchni. Wydawać by się mogło, że w sumie obierki, skórki, fusy od kawy, resztki obiadu, itp. i tak się rozłożą więc nie ma się o co martwić. To jednak tylko częściowa prawda, ponieważ aby mogły się rozłożyć niezbędne są naturalne warunki. A takimi na pewno nie jest zaleganie na wysypisku w foliowych workach, z tonami wszelkiego innego rodzaju odpadów jak gazety, plastik, smary, opakowania po detergentach, czy fekalia z pieluch... W wyniku gnicia, rozkładu i wszelkich reakcji, które zachodzą tlenowo, a po przysypaniu kolejną warstwą odpadów - beztlenowo powstaje niesamowity smród (namiastkę macie na pewno czasem u siebie w kubełku) i tzw. gaz wysypiskowy. Jest on uciążliwy i groźny poprzez swoją toksyczność dla mieszkańców mających nieszczęście mieszkać w okolicach wysypisk, ale także bardzo szkodliwy dla środowiska, powietrza, gleby, wód gruntowych.
Oczywiście istnieją różne sposoby na zmniejszenie jego wytwarzania a także na jego wykorzystanie jako biopaliwo. Jak się niestety możecie domyślać to nie jest jeszcze praktyka powszechnie stosowana. W Szwecji to właśnie biopaliwa pochodzące głównie z odpadów stanowią główne źródło energetyczne, większe nawet niż energetyka wodna i atomowa łącznie. U nas pewnie jeszcze długo nie. Dlatego dla szczególnie zaangażowanych pozostaje kompostowanie swoich odpadków. Uzyskany produkt można stosować do nawożenia i pielęgnacji gleby. Marta ma działkę w Warszawie - więc nawet mogłaby go spożytkować. Ja nie mam, ale mam przed swoim blokiem ogromny, dziki teren i już swymi oczami wyobraźni widzę jak Piotrek w słomianym kapeluszu idzie z naszym wiaderkiem "obornika" w pole zasilać glebę a ja tańczę wokół niego, na głowie kwietny mam wianek, w ręku zielony badylek... A na balkonach stoją sąsiedzi i wołają swoje rodziny, bo nie wierzą w to, co widzą...
Oczywiście istnieją różne sposoby na zmniejszenie jego wytwarzania a także na jego wykorzystanie jako biopaliwo. Jak się niestety możecie domyślać to nie jest jeszcze praktyka powszechnie stosowana. W Szwecji to właśnie biopaliwa pochodzące głównie z odpadów stanowią główne źródło energetyczne, większe nawet niż energetyka wodna i atomowa łącznie. U nas pewnie jeszcze długo nie. Dlatego dla szczególnie zaangażowanych pozostaje kompostowanie swoich odpadków. Uzyskany produkt można stosować do nawożenia i pielęgnacji gleby. Marta ma działkę w Warszawie - więc nawet mogłaby go spożytkować. Ja nie mam, ale mam przed swoim blokiem ogromny, dziki teren i już swymi oczami wyobraźni widzę jak Piotrek w słomianym kapeluszu idzie z naszym wiaderkiem "obornika" w pole zasilać glebę a ja tańczę wokół niego, na głowie kwietny mam wianek, w ręku zielony badylek... A na balkonach stoją sąsiedzi i wołają swoje rodziny, bo nie wierzą w to, co widzą...
tu moglibyśmy rozrzucać nasz humus... |
W wielkim mieście, w bloku, bez działki pozostaje zatem tylko ideologiczny aspekt kompostowania. Chociaż nie tylko, bo można tego domowego nawozu, zwanego także humusem użyć do kwiatów lub balkonowej uprawy warzyw. Na przykład taki Kamil B. ze swoim areałem kilku balkonów to nawet ziemniaki mógłby tak hodować... (W kolejnym tekście - o jedzeniu - znajdziecie więcej o warzywach na balkonie). A zresztą dla chętnego nic trudnego znaleźć w jakiejś okolicy kawałek ziemi, gdzie można bez ludzkiego gderania i gapienia się zasilić glebę albo jakieś drzewo.
Kiedyś przecież w gospodarstwach wiejskich własny kompost nie był żadną ekofanaberią tylko naturalnym stanem rzeczy. A wyobrażacie sobie taki piękny świat, gdzie zamiast wszystkich nawozów sztucznych używany jest po prostu humus z odpadów, które nie marnują się na wysypiskach, a wracają do gleby wzbogacając ją zamiast zanieszyczać? I wszyscy jemy dzięki temu tzw. ekologiczne warzywa i owoce. Ja sobie wyobrażam, ale myślę, że to jest ta sama półka wizji co ja rozrzucająca humus pod blokiem gdy księżyc w pełni...
A jak wyglądałoby kompostowanie w domu, możecie obejrzeć na 4 minutowym filmiku. Ciekawa jestem czy taki kompostownik jest wyczuwalny w domu. Podobno nie. Znacie kogoś kto ma? Jeśli tylko go kiedyś zainstaluję, zdam Wam relację.
Zamiast otrębów do przyspieszenia procesów próchniotwórczych, o któyrych w filmiku, można wykorzystywać alternatywnie odpowiednie dżdżownice. Jeśli zawsze marzyliście o zwierzątkach domowych, ale nie mieliście na to możliwości to kompostownik z dżdżownicami jest właśnie dla Was! O tym, że można się z nimi zaprzyjaźnić niech świadczy Oskar Zrzęda, którego głównym przyjacielem jest robak Slimey....
I to właśnie Oskar zamknie ten wpis, a nie Ryan G. Dla spragnionych Ryana, zapraszam na profil mojego bloga na FB.
I to właśnie Oskar zamknie ten wpis, a nie Ryan G. Dla spragnionych Ryana, zapraszam na profil mojego bloga na FB.
PODSUMOWANIE
POZIOM 1
- nie wyrzucanie jedzenia
- segregacja śmieci
POZIOM 2
- odpowiedzialne zakupy - rezygnacja, ograniczanie lub odpowiedni dobór opakowań
- domowa produkcja tego, co się da i na co ma się czas, np. dżemy, przeciery
POZIOM 3
- kompostownik w domu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz