sobota, 27 lipca 2013

Tu sie je!

Koniec przerwy. Wróciłam. Jeszcze nie typowym 3-poziomowym tekstem (nad którym prace trwają), ale póki co krótką relacją z naszego pola.

MMS od męża podczas mojego wyjazdu
 
     "Jeśli chcesz być szczęśliwy jeden dzień, to się upij; jeśli chcesz być szczęśliwy jeden tydzień, to się ożeń, jeśli chcesz być szczęśliwy całe życie – załóż ogród”. To podobno chińskie przysłowie, które ma nieść jakąś mądrość. Trochę mnie zmartwiło, bo chciałabym, żeby mój mąż był szczęśliwy całe życie, tymczasem tydzień od ślubu kiedyś już minął. No rzeczywiście nie widzę, żeby był mną zafascynowany jak to dawniej bywało, ale dopóki chichocze codziennie z tego, co mówię, myślę sobie, że smutno mu nie jest. Aby jednak poprawić jego los jeszcze bardziej, postanowiłam go także jakoś wesprzeć w uprawianiu wspomnianego ogrodu, do której to czynności kilka razy już się zabierał ze słabym skutkiem. Wyzwanie było podwójne, ponieważ ogród ma wielkość niewielkiego balkonu i kilku parapetów, a moje wsparcie nie zakłada zazwyczaj pracy fizycznej... I najważniejsze - to miał być ogród jadalny, nie ozdobny. 

     Nie uwierzycie pewnie, ale rozwiązanie znalazłam UWAGA, UWAGA... w Internecie! To naprawdę niesamowite źródło wiedzy. Wejdźcie sobie czasem w niego w pracy, jak już zrobicie wszystko, co pracodawca przykazał i sami się przekonajcie. No więc ja znalazłam stronę SlonecznyBalkon.pl, gdzie bardzo sympatyczna Basia prowadzi krok po kroku wszystkich, którzy chcieliby posadzić coś więcej niż szczypior... Tak więc odesłałam męża do Basi, zapisałam na webinar, który prowadziła dla Cohabitatu (do przeżycia i ściągnięcia tu) i... od tamtej pory widzę bardzo szczęśliwego człowieka w momencie gdy tylko przynosi z piwnicy swoje zabawki, tj. ziemię, odżywki, doniczki, nasiona i sieje, przesadza, podlewa, psioczy na mszyce (ostatnio wrócił z pracy poparzony pokrzywami, bo po drodze zbierał je na antymszycowy napar...), dziwi się, że rukola nie wschodzi, szuka karteczek, gdzie co zasadził, itd, itp. 
    A jak mu coś nie wychodzi, pisze do Basi i następnego dnia wraca z pracy później... bo po drodze zakupił kolejne doniczki na rozsady a może rozsiewy - nie wiem, nie ogarniam tej nomenklatury.



Tak wygląda szczęśliwy człowiek od tyłu

   
    Ostatnio rozmarzonym głosem wyznał mi, że musi mnie zabrać do... swojego ulubionego sklepu ogrodniczego. Wow, chyba muszę być dla niego kimś wyjątkowym, skoro chce mnie zabrać w TO miejsce. Nie będę grymasić i potraktuję to jaką randkę.

     Niby czasy się zmieniają i wyznacznikami męskości i kobiecości nie są już ich tradycyjne kulturowe atrybuty czy takiż podział ról, jednak słyszę czasem znad bazylii niepokojące rozważania wiernego ogrodnika, że on to chyba nie jest za bardzo męski, bo tak strasznie lubi te roślinki... No bez przesady Kochanie! Jeśli patrzymy tak stereotypowo, to przecież nie porzuciłeś choćby piłki nożnej, która potwierdza Twoją męskość w pełni!


Barcelona i Real Madryt prawie na polskiej ziemi
   
 Zresztą poprzez swoje uprawy dostarczasz rodzinie jedzenie! A to jest wg starego porządku mega męskie. 


"
Z rzodkiewek nie było pożytku, ale za to z ich liści zrobiłam pyszne pesto.
     
    A to, że ze swoim kolegą przesyłacie sobie fotki swoich upraw to mnie tylko wzrusza. No może półgodzinna rozmowa telefoniczna o sadzonkach na naszym wspólnym spacerze jest trochę irytująca. Musiałam wtedy wyrwać telefon i krzyknąć na drugą stronę, że jesteście strasznie nudni! Wcale tak jednak nie myślę.
     Swoją drogą, wiecie co przestawia zdjęcie poniżej "z pola" kolegi?


Jeden z MMSów znalezionychw  w telefonie męża
     
     To domek dla biedronek najmilisi! Jakbyście nie wiedzieli to biedronkami szczuje się mszyce. 
     Zresztą zdjęcie biedronki, która po kilku tygodniach przyleciała "do domku" też było, ale się skasowało w telefonie. Szkoda.
    Swoją drogą właściciel domku na codzień wykonuje, moim zdaniem, męga ciężki zawód tylko dla psychicznych twardzieli. Tym bardziej więc potwierdza to relaksacyjny wpływ uprawiania ogrodu, w jakimkolwiek formacie. 

     Tak więc wszystkim zestresowanym lub poszukującym zajęcia, które wreszcie "przyniesie owoc", polecam domowy jadalny ogród. Czy zbiory są ekologiczne? Pewnie nie ze względu na miasto, które osiada na wszystkim. To zresztą zupełnie nie ma znaczenia w przypadku tej skali upraw, bo w tym wszystkicm chodzi przede wszystkim o relaks, radochę i satysfakcję. Ja taką znajduję od samego patrzenia na "nasze" pomidory. Lubię też pesto z własnych zbiorów bazylii. A zwłaszcza mówić, że to z WŁASNYCH ZBIORÓW.

Romantic tomatos
 
Chilled out peppers

Na pierwszym planie bazylia i pomidorki w dzieciństwie

    A na koniec:
- piosenka dla męża z przesłaniem, żeby pomidorów zawsze było u nas w bród!
- podziękowania dla wszystkich, którzy tu zaglądają a czasem nawet poganiają mnie do pisania! Uwielbiam to!
- i specjalnie dla stęsknionych czytelników. I czytelniczek. - Ryan na łonie natury.