sobota, 8 marca 2014

Slow Food Youth Warszawa - vege 2nd B-Day


  
 Prawda, że skomplikowany tytuł?
 Okazuje się, że nie, jeśli lat ma się w okolicach dwudziestu...

  A o co chodzi? O drugie urodziny warszawskiego oddziału międzynarodowego ruchu Slow Food. Oddziału młodzieżówki nadmienię, bo w stolicy funkcjonuje także oddział niemłodzieżowy, do którego pewnie bardziej pasuję wiekowo, ale co tam!

  Ze Slow Food Youth zetknęłam się po raz pierwszy na żywo tu podczas dżemowania w domkach fińskich na Jazdowie. Teraz chętnie dołączyłam do świętowania ich rocznicy, zwłaszcza, że odbywała się pod hasłem vege. A kto mnie zna, ten wie, że od roku w tym kierunku płynę, aspiruję i się lansuję. Ale o tym kiedy indziej. 


   Celebrowanie miało miejsce na pl. Szembeka w Akademii Kulinarnej. Rozpoczęło się od krótkiego podsumowania działalności, zarysem planów na kolejny rok a następnie wstępniakiem Amelii, która od roku prowadzi wegańskiego bloga Vegeluv.org. Jej stronę będę dopiero zgłębiać; póki co korzystałam tylko z Jadłonomii, co mi zupełnie wystarczało, nie mniej osoba Amelii zdecydowanie zachęca mnie do sprawdzenia, co u niej.

    Planem na świętowanie było wspólne przygotowywanie wegańskich potraw w trybie konkursowym. Ja wylosowałam grupę "smalcu" z fasoli a moja towarzyszka A. grupę hummusu. I były to losy szczęśliwe, bo ja znałam tajemnicę dobrego smaku smalcu (dzięki Jadłonomii właśnie), natomiast A. dokładnie tego samego dnia w domu robiła swój pierwszy w życiu hummus i poszukiwała przyczyn jego niedoskonałości. I warsztaty przyniosły jej prostą odpowiedź. Jest nią: gotowa pasta tahini (czyli zmielony sezam z olejem sezamowym lub innym roślinnym).
   I nie pomyślcie sobie, że jest to informacja Wam zbędna. Hummus to teraz hit warszawskiej gastronomii. Hamburgery - osiągnęły już swoją dojrzałość w cyklu życia produktu i w ogóle nie pachną nowością. Sushi? Jedzą je już tylko ci, którzy naprawdę w nie wpadli po uszy przez ostatnie lata. Teraz, jeśli chcesz być w trendzie, zamawiaj hummus a tahini wplataj w rozmowę rónie swobodnie co kiedyś wasabi, sashimi i nori.

 
     Wracając jednak do konkursu to pierwszą nagrodę jury zdobył właśnie "smalec", który robiła nasza grupa. Przepis, który dostaliśmy na kartkach, uzupełniłam ziołami, które dodałyśmy do podsmażania cebuli, tj. liście laurowe, ziele angielskie, goździki i jałowiec. Moje know-how zaczerpnęłam z doświadczeń przy tym smalcu, który Wam bardzo polecam. Nasz też wyszedł bardzo smaczny. Najlepszym dowodem na to był młodzieniec, który pracując na innym stanowisku ciągle lądował na naszym wyjadając go i wykrzykując jakie to jest pyszne, fantastyczne i nisamowite. Na finalnej, pokonkursowej konsumpcji także wylądował przy półmisku smalcu wciąż z tym samym entuzjazmem zachwycając się fasolową pastą. A ja sobie pomyślałam, że musi być fajnie mieć syna z takim apetytem...

    No właśnie. Przecież ja jestem "taka młoda", a jednak bardzo mocno odczułam, że towarzystwo wokół Slow Food Youth Warszawa to dopiero młodość w pełni. Inne rysy twarzy, inne rozmowy, inna energia. No i gwóźdź do trumny, czyli zwrócenie się do jednej z nas 'per pani' przez jedno. Oczywiście, że się z tego śmiałyśmy, ale to wcale nie jest śmieszne... Widać nasze "młodzieżowe" ciuchy wcale nam nie pomogły. Albo nie były "młodzieżowe".


     W każdym razie fajnie było się odmłodzić ze SFY. Pewnie będę gdzieś śledzić ich radosne działania z boku, a sama przyłączę się do seniorów. Taki jest naturalny bieg rzeczy. Ja się tylko cieszę, że póki co, żyjemy w tak pięknym kraju i w tak pięknych czasie, że nasza młodzież może zajmować się celebrowaniem jedzenia i życia.

     Na koniec Dawid Podsiadło, którego też bym chciała za syna! 
   


I bardzo dziękuję pani A. za wspólny wypad i jej entuzjazm do wszystkiego!