sobota, 29 marca 2014

Skąd się bierze mięsko? - motywacja nr 1, cz. 1

Babe - świnka z klasą. Nad Renem.

    Skąd się bierze mięsko? Czyżby z małych, słodkich świnek?
   Nie, to by było mało opłacalne. Jeśli już, to z dużo brzydszych i bardzo rozrośniętych macior bez klasy.

   Przede wszystkim jednak to mięsko bierze się ze sklepu - to po pierwsze. 

   I po ostatnie. To, co działo się  z nim wcześniej, odebrałoby nam apetyt, więc o tym nie myślimy.

   Nie myślimy, nie myślimy, nie myślimy...

   A im bardziej o tym nie myślimy tym uporczywiej na powierzchnię świadomości przebijają się strzępki rozmów, materiałów filmowych, może zdjęć z rzeźni. 

   RZEŹNIA. RZEŹNIA. RZEŹNIA.

  Już samo to słowo potrafi rzęzić metalowo w mózgu.

U pasztetowej w witrynie już wiosna. Praga.

  No dobra, nie jesteśmy już dziećmi i rozumiemy związek pomiędzy świnią a kotletem. Wiemy, że na kotleta świnię trzeba ubić i że Prosiaczek i pulpet mogą mieć ze sobą dużo wspólnego.

  Gorzej jednak, że jako konsumenci jesteśmy traktowani trochę jak dzieci, które tych różnić nie widzą. I bardzo nam z tym wygodnie. Z etykiet uśmiechają się często świnie a z pasztetów oko puszczają kurczaki. No w sumie przetwory mięsne są produktem, więc trzeba je dobrze sprzedać i opakować. Nic zaskakującego.

  Zaskakujące jednak, że przez ostatnie dziesiątki lat to także zwierzę stało się produktem. Czyli rzeczą. Nie każde oczywiście. Tutaj jest zupełnie niesprawiedliwie jak w ludzkim świecie - jedno rodzi się kotką Lagerfelda albo miłością Hrabala, inne dziko żyjącym wilkiem a jeszcze inne mięsnym jeżem. Jedno uważamy za ikonę, przyjaciela a drugie nie zasługuje na jakiekolwiek poważanie. Dlaczego?

Tym zwierzakom się udało. Hrabal i jego miłości. Praga



   Im więcej mięsa zaczęliśmy jeść, większym biznesem się to stało i coraz efektywniej zwierzęta trzeba było hodować i zarzynać, tym większą przepaść pomiędzy zwierzęciem, kotletem a jego zjadaczem poczyniono. Może związek przyczynowo-skutkowo gdzieś tam nam majaczy nad talerzem, ale na tyle lekko i nieprzejmująco, że łatwo go zajeść. 

   Uważam, że nasza równie wypasiona cywilizacja zachodnia jest przekarmiona mięsem. A jego nadmierne spożycie (codziennie, kilka razy dziennie?) prowadzi do zwiększenia produkcji i coraz gorszych sposobów jego pozyskiwania. Z jednoczesnym wypieraniem z naszej świadomości niewygodnych faktów, przy których kontrowersyjny ubój rytualny zdaje się być w swej skali marginalny.

  I nie uważam, że nie powinno się ich zabijać na pokarm (to też temat na osobny tekst). Uważam natomiast, że nie zasługują na przemysłową hodowlę i fabryczną rzeźnię. Na życie, którego jedynym celem jest wypasione zdychanie.

   To właśnie moja motywacja główna. Nie chcę jeść zwierząt. Bo jest mi ich żal, mimo, że to głupie krowy, śmierdzące świnie i bezmyślne kurczaki. Nieuciekające kurczaki...

   I co więcej, uważam, że Tobie też jest ich żal. I, że masz w sobie dużo współczucia dla zwierząt. I że też nie chcesz takiego ich traktowania i że nie potrzeba Was raczyć żadnymi filmami, a jedynie delikatnie zachęcać do drobnych zmian. O nich wkrótce.

  
 Czy umiesz zabić to, co zjadasz?
 
     Nigdy nie obejrzałam intencjonalnie żadnego "filmiku" z rzeźni; czasem jednak jakieś medium uraczy mnie ich urywkiem, zdjęciem, migawką. Nie chcę tego oglądać i nie mam wcale zamiaru raczyć Was czytelnicy takimi obrazkami.

   Nie mniej nie mogę się powstrzymać przed podzieleniem się niesamowitym filmem, w którym 21-letnia Australijka zadaje sobie banalne pytanie Could You Kill What You Eat?

  Pytanie banalne, odpowiedź większości też: oczywiście, że nie.

  Tymczasem to 21-letnie "dziecko" o niewinnej twarzy, które w sklepie nie jest w stanie nawet rozróżnić czy "tacka z mięsem" pochodzi od krowy czy kangura, postanawia zmierzyć się z zabiciem ryby, ptaka i wreszcie ssaka.

  To nadal nie wszystko, bo chce od początku do końca oprawić dane zwierzę, następnie je ugotować i celebrować wspólny posiłek z rodziną czy przyjaciółmi, jak to zwykle robi.

  Od razu Was uprzedzę, że to dziecko zrobiło to wszystko, aby na końcu zmienić pytanie z "czy ja mam ochotę to zjeść" na pytanie "czy mam ochotę to zabić?" i konstatację, że smak mięsa pozostaje ten sam, ale smakuje zdecydowanie inaczej.

  Film zawiera umiarkowanie drastyczne sceny i nie ma miejsca w przemysłowej ubojni. Nakręcony jest w formie dynamicznego reportażu z lekkim podkładem muzycznym, bez szczególnej misyjności; rzekłabym wręcz, że jest lajtowy. Jest na prawdę wyjątkowo ciekawy i bardzo zachęcam do obejrzenia.




  
  W kolejnym odcinku o motywacji nr 2, czyli dlaczego wegetarianie nie muszą oszczędzać wody. 

  A na koniec trochę wegetariańskiego hip-hopu. Zarówno wszyscy (!) panowie z zespołu jak i etiopska królowa mięska nie jedzą. 




























4 komentarze:

  1. Film obejrzany - fakt, znacznie łatwiej jest kupić gotowe, pięknie zapakowane mięso ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno łatwiej. Nie jestem jednak na tyle naiwna, żeby oczekiwać, że każdy będzie jadł mięso tylko wtedy, gdy je sam zabije. Nie mniej, warto pogłębić reflekcję nad tacką mięsa i może dokopać się do własnych opinii, uczuć z ową tacką/zwierzęciem związanych. Najgorzej nie czuć i nie uważać nic. Pozdrawiam Bea!

      Usuń
  2. Czyli od dziś mięsko wyłącznie od Madame Tricot? Jest niesamowite: madametricot.ch

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zaskoczyło mnie Madame Tricot! :-)
      Myślisz, że zostają w buzi kłaczki?

      Usuń